po raz ostatni życzę wam przyjemnej lektury, zacharki zegarki :) — wika
~*~
Ostatniego dnia przychodzi do mnie o czwartej pięćdziesiąt sześć, dokładnie tak, jak mi obiecał.
Nasza rozłąka potrwała jedynie około pięciu godzin, a ja już zdążyłem kilkakrotnie odejść od zmysłów. Nie zmrużyłem oka — choć to akurat tłumaczę sobie tym, że mam wywrócony do góry nogami zegar biologiczny, że przecież to normalne, że w nocy nie śpię. Siedziałem w kuchni, ubrany w znoszone dżinsy, które błagały o numerek z pralką i w szarą, bawełnianą koszulkę, pełną niezidentyfikowanych plam, które już nigdy się nie spiorą. Było mi zimno, lecz zamiast odkręcić kaloryfer — przy okazji modląc się, by nie okazał się zapowietrzony — ja wolałem uchylić okno i wpuścić jeszcze więcej chłodu do mieszkania. Paliłem papierosa za papierosem, wpatrując się w rosnące i opadające słupki popiołu. Przez cały ten czas jak bumerang powracało do mnie jedno natrętne pytanie — czy po niedzieli faktycznie nastanie poniedziałek?
Jest czwarta pięćdziesiąt sześć, teraz już chyba pięćdziesiąt siedem. Niedziela potrwa jeszcze dziewiętnaście godzin i trzy minuty, a potem? Co potem? Nie wiem, chyba skończą mi się papierosy. Mógłbym powiedzieć, że i życie, ale ja nigdy go nie praktykowałem, w zasadzie nie wiem, jak się go używa.
Jonaszek ma tak bardzo podkrążone oczy, że aż zastanawiam się, czy tych sińców sobie nie domalował, są takie ciemne i głębokie. Wczoraj takich nie miał, ale wczoraj dużo płakał. To pewnie łzy wyżłobiły mu te zasinione doliny.
— Cześć — mówi, wciąż stojąc w wejściu do mieszkania. Przyszedł bez butów ani kapci, na boso. Zastanawiam się, czy nie czuje dyskomfortu, stojąc na szorstkiej wycieraczce.
— Hej — mówię.
Nie wiem, jak się zachować.
Dziś wszystko wydaje się inne. Między nami. Nie wiem, czy to kwestia tego, że się dziś rozstajemy, czy może swój wkład miał wczorajszy dzień. Liczę cicho, że prawdziwy jest pierwszy strzał, jednak domyślam się, że to mieszanka obu.
Otwieram drzwi szerzej i wykonuję zapraszający gest, a Jonaszek wchodzi powoli do środka i rozgląda się dookoła, jakby był tutaj pierwszy raz. To trochę dziwne. W pierwszy poniedziałek, gdy zjawił się tutaj o tej samej godzinie i również boso, wszedł jak do siebie, a teraz jest taki niepewny, taki zdystansowany.
Podążam za nim do salonu i dopiero tam oddycham z ulgą, widząc uśmiech wstępujący na wargi Jonaszka. Powodem zadowolenia jest kubek zimnej kawy i pizza na stole, którą dopiero co wyjąłem z piekarnika. Przyniosłem także mleko w proszku, więc Jonaszek ma pełen pakiet. Brakuje tylko...
— Już włączam — mówię, podchodząc do radiomagnetofonu. Układam płytę CD w plastikowej szufladzie, zamykam ją i wciskam play.
— Dwa tygodnie to naprawdę bardzo mała część życia, prawda? — pyta Jonaszek, gdy siadam obok niego na kanapie i wyjmuję paczkę papierosów. On zdążył już poczęstować się kawałkiem pizzy. Rozpuszczony ser ścieka mu po palcach i spada z ciasta, zabierając ze sobą drobno pokrojone kawałki zielonej papryki.
— I tak, i nie — odpowiadam.
— Hę? Rozwiń, co masz na myśli.
— To może być mała część życia, ale nie musi — tłumaczę. — Wszystko zależy, jak długie jest twoje życie.
— Faktycznie — zgadza się ze mną Jonaszek, kiwając głową.
Papryka i ser spadły mu na dresy, które chyba kilka dni temu ukradł mi z szafy, ale on się tym nie przejmuje. Ja w zasadzie też nie, choć w pierwszej sekundzie mam ochotę głośno westchnąć i nazwać Jonaszka brudasem. To byłaby jednak hipokryzja, zwłaszcza, że sam od wczoraj nie umyłem nawet zębów.
CZYTASZ
AM 4:56
General Fiction[zakończone] ❝Wpadłem, bo pomyślałem, że możesz czuć się trochę samotnie❞. Zamknięta w dwóch tygodniach historia, widziana oczami dwudziestoczterolatka na krańcu nieszczęścia i apatii, któremu codziennie rano wizytę składa bezwstydny nupturient samo...