W nasz drugi i ostatni poniedziałek Jonaszek przynosi akwarelowe farby i prosi, żebym użyczył mu swoich pleców. Chce namalować na nich coś artystycznego, więc niedługo później ląduję na rozłożonych na podłodze gazetach. Proszę tylko, by nie nabazgrał na mnie żadnych penisów, a wręcz ostrzegam go, że jeśli tylko spróbuje, oberwie mu się po głowie. Wiem, że to w dzisiejszych czasach modne, ale wierzę też, że Jonaszek nie lubi podążać za trendami. On nie cierpi podążać nawet za samym sobą i wiecznie wymija się gdzieś na skrzyżowaniach kolejnych zdarzeń.
A może zwyczajnie nie potrafi się dogonić?
Ja też nie posiadam tej umiejętności i chyba dlatego wciąż stoję w tym samym miejscu, skupiam się na byciu i niedziałaniu, czekam na mistyczny przypływ sił i chęci do życia. Coś podpowiada mi, że to nigdy nie nadejdzie.
Jonaszek wierci się wokół mnie, zaraz potem siada na moich udach, a kolano wciska w mój pośladek. Wtem zwracam mu uwagę, że za bardzo go ponosi, a on chwyta za suchy pędzel i łaskocze mnie po zesztywniałym od unoszenia głowy karku. Po pewnym czasie włącza nawet losowy album Green Day i śpiewa mi przypadkowe wersy do ucha, choć pozwoliłem mu tylko malować po moich plecach i pleść głupoty. Dochodzę do wniosku, że wbrew pozorom Jonaszek jest niezwykle podręcznikowym nastolatkiem — jest łasy na wszystko, czego mu nie wolno. Uwielbia łamać zasady. Właściwie on ich nawet nie akceptuje, nie bierze pod uwagę.
— Zaraz skończę — mówi po raz dziesiąty. — Jak dla mnie, to mógłbyś tego nawet nie zmywać, Harry Zachary. I miałeś jakąś krostę na łopatce, ale ją zamalowałem. Teraz to ładne coś, tylko jeszcze nie zdecydowałem, co dokładnie.
— Nie?
Staram się unieść głowę i obejrzeć za siebie, ale dostaję pędzlem po czole. Mam nadzieję, że to czerwień.
— C'est la fin qui couronne l'œuvre.
— Przestań mówić do mnie po francusku, bo nic nie rozumiem — wzdycham.
Zapominam, że nawet gdy mówi po polsku, nie potrafię się z nim dogadać. Cóż więc za różnica, jakiego języka używa?
— To koniec wieńczy dzieło — tłumaczy Jonaszek, a jego głos drży, zmodyfikowany pewnym oburzeniem. — Zdecyduję o tym, co stworzyłem, gdy już namaluję wszystko. Dopiero wtedy będę mógł stwierdzić, co właściwie widzę. Na razie to tylko plamy i punkty. Moja robocza nazwa to: „Rzygi w sałatce z kwiatami", ale może zobaczę w tym coś zupełnie innego — stwierdza po chwili, mażąc jakieś kropki poniżej mojej lewej łopatki.
— Myślę, że to trochę bez sensu — mówię.
— Co? Nadawanie nazwy roboczej? — pyta Jonaszek. Nie widzę jego twarzy, ale jestem w stanie ją sobie wyobrazić. Pewnie ściągnął brwi i uniósł jeden kącik ust, odsłaniając ciemnoróżowe dziąsła. — Myślę, że rzygi to dość normalne słowo. Mnie brzydzi tylko poród.
— Nie, nie chodzi mi o to — wzdycham. — Jak można decydować o tym, co się namalowało, dopiero po fakcie? Przecież to nie jest logiczne. Najpierw masz w głowie pomysł, a potem go realizujesz. Tylko taka kolejność ma jakikolwiek sens.
Jonaszek schodzi ze mnie, więc uznaję, że skończył swoje dzieło. Podnoszę się z wilgotnych od farb gazet i siadam po turecku naprzeciw niego, po czym od razu lustruję wzrokiem jego okrągłą twarz. Dziś na policzkach ma różowe plamy i granatowe kropki, ale nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Całą uwagę skupiam na tym, co do mnie mówi:
— Ty tak uważasz, Harry Zachary. Dla ciebie wszystko musi być logiczne i wyznaczone. Ja mam siedemnaście lat, a ty dwadzieścia cztery. Ty wiesz dużo o życiu, chociaż nigdy go nie użytkowałeś, a ja jestem głupi i dziecinny, bo według twoich kalkulacji urodziłem się przed chwilą. Ale wiesz, co ci powiem? — pyta, rozcierając wierzchem dłoni malunek na prawym policzku. Teraz to tylko sina plama, na której zawieszam spojrzenie. — Bardzo się mylisz. Świat nie jest czarno-biały, bo tak sobie postanowił. Jest taki, bo interpretujesz go wyłącznie w bieli i czerni. Mój obraz z kolei nie jest tym, co chciałem namalować — mówi. — Jest tym, co dopiero zobaczę, gdy już się zdecyduję na konkretne kształty i obiekty. Nie wiem, kto z naszej dwójki urodził się wczoraj, ale ty bardzo mało wiesz o życiu. I przez to trochę mi cię szkoda.
CZYTASZ
AM 4:56
General Fiction[zakończone] ❝Wpadłem, bo pomyślałem, że możesz czuć się trochę samotnie❞. Zamknięta w dwóch tygodniach historia, widziana oczami dwudziestoczterolatka na krańcu nieszczęścia i apatii, któremu codziennie rano wizytę składa bezwstydny nupturient samo...