12. Nothing's Gonna Hurt You Baby (NSFW)

590 26 113
                                    

S tego wieczoru było takie jak zawsze. Pełne kolorowych świateł, wrzasków, śmiechów i odgłosów desek szurających po nierównym gruncie. Skejterzy wyraźnie podekscytowani dyskutowali między sobą o kolejnym wyścigu i zakładzie jego uczestników, którzy ustawiali się właśnie na linii startu. Zaraz rozbrzmiały gongi, błysnęły lampy ostrzegawcze i dwóch mężczyzn w akompaniamencie głośnego dopingu pędem ruszyło przed siebie. W powietrzu, oprócz wznieconego przez nich kurzu, unosił się dobrze znany już wszystkim duch rywalizacji i dobrej zabawy. W raju, gdzie każdy lubujący się w ryzyku i braku jakichkolwiek zasad miał możliwość skosztowania zakazanego owocu, nie mogło go zabraknąć.

Tym razem jedynym, który mu się opierał, był Kaoru. Po przybyciu na miejsce swoim carlomotocyklem postanowił przycupnąć na uboczu, zamiast pchać się w hordy kuso i krzykliwie ubranych ludzi tłoczących się przy wielkich telebimach. Prawdę mówiąc, nie posiadał na to zupełnie sił, i przed wyjściem długo rozważał, czy w ogóle się tutaj dzisiaj zjawi. Maraton zleceń i wybrednych klientów, z którymi musiał mierzyć się przez ostatnie tygodnie, sprawił, że jedyne, co aktualnie czuł, to wszechogarniające go zmęczenie. Rozsądek żmudnie podpowiadał mu, że powinien odpuścić, położyć się do łóżka i dać swojemu organizmowi wreszcie odpocząć, lecz jego upartość tradycyjnie wzięła nad nim górę.

Kaoru uniósł dłoń i odgarnął irytujące pasma grzywki zakrywające mu pole widzenia. Zamrugał i odniósł wrażenie, że nawet soczewki, które nosił przecież od tak dawna, wprawiają go w coraz większy dyskomfort. Krzywiąc się pod maską, rozejrzał się wokół; na szczęście nikt nie zwracał na niego większej uwagi, większość bywalców S skupiła się bowiem na aktualnie toczącym się wyścigu. Dzieciaków również nigdzie nie zauważył, prawdopodobnie zajęli się więc sobą i nie potrzebowali dodatkowego towarzystwa.

Kaoru westchnął, oparł się plecami o chłodne, chropowate skały i wbił wzrok w rozgwieżdżone niebo. Na dobrą sprawę, nie biorąc udziału w zmaganiach ani w kibicowaniu, nie miał za bardzo co robić w tym miejscu. Po kilku minutach wewnętrznej kontemplacji ponownie przeskanował tłum przed sobą, aż natrafił spojrzeniem na znajomą, zieloną czuprynę.

Kojiro, w całej swojej gorylej okazałości, jaśniał kilka metrów dalej w otoczeniu swoich wiernych, głupkowato chichoczących na każde jego słowo fanek. Kaoru zmarszczył się jeszcze bardziej na ten widok; gdyby nie stan, w jakim się obecnie znajdował, zapewne pokusiłby się o narobienie mu znów wstydu jakąś sceną. Niech cieszy się dniem dobroci dla zwierząt, pomyślał jednak i nachmurzony odbił się od niewygodnej, skalnej powierzchni.

Już miał udać się z powrotem do swojego dwukołowca, kiedy zza pleców dobiegły go dźwięki desek ocierających się o żwir.

– Hej, czy to nie ten sławny Cherry Blossom?

Kaoru momentalnie odwrócił się i ujrzał zmierzającą ku niemu dwójkę chłystków, na oko licealistów albo trochę starszych. Wyglądem nie wyróżniali się szczególnie na tle innych skejterów, ale bijąca od nich arogancja i śmiałość sprawiły, że skonsternowany zaplótł ręce na piersi i uniósł brew.

– Od kiedy podpierasz ściany, Blossom? – rzucił ten, który pierwszy zbliżył się do niego, o twarzy upstrzonej piegami i kędzierzawych włosach wystających zza bejsbolówki ubranej daszkiem do tyłu. – Wydawało mi się, że ktoś tak popularny jak ty powinien być non stop w samym centrum uwagi, razem ze swoimi kumplami.

– To, co robię i gdzie się znajduję, to wyłącznie moja sprawa – odpowiedział chłodno Kaoru, cofając się nieco, aby zachować między nimi odpowiedni dystans.

– Na pewno? – zaczepił go drugi chłopak, który zatrzymał się u boku swojego kolegi i uśmiechnął się złośliwie. – Niektórzy gadają, że ostatnio mocno zmięknąłeś i chowasz się po kątach, zamiast brać udział w wyścigach. I jak widać, mają rację...

Cherry Blossoms (one-shots; Joe x Cherry)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz