Część 8

539 25 0
                                    

Już jako małe dziecko byłam świadoma jednej rzeczy. Ludzkie życie jest kruche i bardzo łatwo je zakończyć, wystarczy tylko kilka sekund i jeden niewłaściwy ruch. Okazuje się, że równie łatwo w ciągu kilku sekund z "tej nowej" zostać "tą znaną i rozpoznawaną". Kto by pomyślał, że kilka ruchów na szkolnej sali wystarczy abym została zaliczona do grona popularnych osób. Masa ludzi potrafi się przecież dobrze ruszać. Być może nie tak dobrze jak ja, ale na pewno wystarczająco dobrze aby zagrzać miejsce w szkolnej drużynie cheerleaderek. Nastoletnie dziewczyny podskakujące przed lustrem i śpiewające do szczotek do włosów stanowiły zapewne większość w swoim gatunku. Jednak one mogły tylko podziwiać i zazdrościć mi ze swoich kątów gdzie pozostawały niewidoczne, podczas gdy mnie oświetliły światła popularności. Mając to na uwadze wysuwam wniosek, że nie tyle liczy się jak tylko przed kim. Mogłabym tańczyć jak primabalerina na przedstawieniu z kółka teatralnego i co najwyżej zostać pośmiewiskiem. Występ przed cheerleaderkami aby wejść do ich drużyny nadawał mi odpowiedniej renomy. Dzięki temu mogłam wejść na sam szczyt, ale równie dobrze mogłam spaść na samo dno. Jednak podjęłam ryzyko i wygrałam. Zawsze wygrywam, prawe zawsze. 

Wystarczyła jedna lekcja by wieść o nowym nabytku cheerleaderek rozniosła się po całej szkole. Teraz gdziekolwiek bym nie szła ciągnęły się za mną spojrzenia. Jedne krótkie, ukradkowe (oczywiście byłam ich świadoma, mnie takie rzeczy nie umykają), inne były natarczywe i stanowczo za długie. Jedne pełne podziwu i zachwytu, inne zazdrosne i towarzyszące klątwom abym się potknęła i połamała nogi. Cóż, gdyby spojrzenie mogło zabić, już byłabym martwa i to kilkukrotnie. Jednak to nie przeszkadzało mi w kroczeniu dumnie korytarzem w nowiutkim stroju, który Betty podarowała mi jeszcze przed zakończeniem lekcji. Nie omieszkałam od razu się w niego przebrać. Czułam się jak Afrodyta wychodząca z morskiej piany, byłam pewna, że tak się właśnie czuła. Piękna, silna i jedyna w swoim rodzaju. Tego uczucia właśnie potrzebowałam, o tym marzyłam i teraz stało się to rzeczywistością. Koszmar zamienił się w piękny sen. Miałam tylko nadzieję, że nie prędko się z niego obudzę. 

Lekcje dobiegają końca i wszyscy wychodzą cieszyć się promieniami słońca. Dzisiejszy dzień jest dość ciepły. Mijam Betty, która zachwala mój wygląd i przypomina o jutrzejszym treningu o 16:00. Uśmiecham się do niej promiennie i zapewniam, że stawię się punktualnie. Betty chce jeszcze coś powiedzieć, ale mija nas wóz strażacki i dwa radiowozy. Jadą na sygnałach, których dźwięk zagłusza wszystko w okół. Betty zakrywa sobie uszy i macha mi na pożegnanie. Nie zatrzymuję jej ponieważ moją uwagę przykuwa coś innego. 

Peter i gruby chłopiec idą szybkim krokiem za jeden z gospodarczych, mało używanych budynków. Zdążyłam rozeznać już teren na tyle, że wiem, że jest to ślepa uliczka. Do głowy przychodzi mi, że dwóch pilnych uczniów na terenie szkoły po cichu kurzy fajki. Postanawiam przypłać ich na gorącym uczynku i również idę w tamtym kierunku. Dotarcie tam zajmuje mi trochę czasu ponieważ przeciskam się pomiędzy małymi grupkami uczniów, przez co obydwoje znikają mi z oczu. Nie przejmuję się tym jednak i podążam ich śladem. W głowie układam sobie zabawny, kąśliwy komentarz, którym ich obdarzę. Czuję, że jestem coraz bliżej właściwego miejsca i już otwieram usta aby wyrecytować wymyślaną własnie formułkę, tylko po to by jednak nic nie powiedzieć. Przede mną stoi tylko gruby chłopiec, ani śladu Petera. Podskakuje przestraszony mój widok, zaczyna się pocić.

- Cześć - mówię jako pierwsza, on chyba z tego zaskoczenia nic z siebie nie wydusi

- Czeeeśść - odpowiada jednak - Co tutaj robisz? 

- Mogę zapytać o to samo, dziwne miejsce do siedzenia - widzę, że moja obecność nie jest mu na rękę. Zawsze tak bardzo cieszy się na mój widok, a tutaj proszę. Nie jestem mile widziana. 

- Lubię czasem tu przyjść i pomyśleć w ciszy 

- Sam? - pytam podchwytliwie 

- Sam, tak, sam, niby z kim, sam - jąka się 

- A twój przyjaciel? Nie ma go z tobą?

- Peter, Peter poszedł do domu - mówi gestykulując nerwowo - Poszedł do domu na obiad.

Kłamie. Nawet gdybym ich razem nie widziała wiedziałabym, że kłamie. Jest w tym kiepski, nie potrafi niczego ukryć. Uwaga na przyszłość - nie powierzać grubemu chłopakowi swoich sekretów, łatwy cel do uzyskania informacji. 

- Skoro tak twierdzisz - mówię przenikliwie go obserwując - To nie przeszkadzam. 

Odwracam się machając do niego delikatnie. Nim odchodzę w oczy rzuca mi się plecak Petera lezący w krzakach a w nim jego ubrania. Dziwne, bardzo dziwne.

Kiedy wychodzę na główny plac wszystko staje się jeszcze dziwniejsze. Uczniowie są czymś bardzo poruszeni i z zainteresowaniem wpatrują się w swoje telefony.

- Przepraszam - zaczepiam pierwszą z brzegu osobę - Co się dzieje? 

- Był wypadek kilka ulic stąd - odpowiada mi zaczepiona dziewczyna - Samochód wpadł w poślizg i prawie spadł z mostu.

A więc to tam jechały te samochody na sygnałach. 

- Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało - odrobina współczucia i okazanie dobrego serca zawsze jest mile widziane. 

- Tak, całe szczęście Spider-Man tam był. On zawsze jest na miejscu - dodaje i pokazuje mi nagranie na którym ubrany w czerwono-niebieski kostium człowiek w ostatniej chwili wciąga samochód nim ten ląduje w rzece. Towarzyszą temu brawa i okrzyki zachwytu - Dobrze, że go mamy. Ciekawe jak tak szybko tam dotarł? Musiał być nie daleko.

- Tak, pewnie był niedaleko - odpowiadam patrząc na grubego chłopca wymykającego się z terenu szkoły z plecakiem Petera w ręce. 

Mój instynkt podpowiada mi, że obaj coś ukrywają, coś z czego mogą być kłopoty. I chociaż obiecałam sobie trzymać się od kłopotów z daleka to jednak w te chyba się wpakuję. 

Córka Chaosu [Marvel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz