Część 31

359 12 0
                                    

Nawet nie zauważyłam kiedy ponownie wrzucili mnie do mojej celi. Co jakiś czas traciłam kontakt z rzeczywistością. Zanotowałam tylko, że kładą obok mnie kubek z wodą i jakąś kanapkę. Byłam głodna, ale nie miałam siły sięgnąć po jedzenie. Gdy tylko odrywałam głowę od poduszki  zawroty głowy  były nie do zniesienia i natychmiast z powrotem mnie powalały. 

Po tym jak zamknęli za mną drzwi  przez długie godziny nikt do mnie nie przychodził. Nikt nie sprawdził czy, żyję i czy uderzenie w głowę nie było czasem na tyle silne by mogło zagrozić mojemu życiu. W sumie mogłam się tego spodziewać, Hydra nie była opiekuńczą organizacją. Jeżeli byłeś słaby, nie miałeś tutaj szans.

Ciekawe czy gdybym umarła niania by się tym przejęła? Groziła mi bronią i sama nieraz doprowadzała do sytuacji kiedy moje zdrowie i życie wisiały na włosku, ale nigdy nie przekroczyła pewnej granicy. To wszystko pozwalało mi sądzić, że jednak chciała mnie żywą. A skoro ona chciała mnie żywą to nie pozwolą mi tutaj umrzeć. Równocześnie sprawiało to, że byłam nieco spokojniejsza, ale bałam się jej planów.  

Po kilku kolejnych godzinach nadal nikt do mnie nie zajrzał. Byłam pewna, że nikt nie patrzył na mnie przez wizjer, zazwyczaj jakoś to wyczuwałam. Zawroty głowy ustąpiły i pozostał tylko lekki pulsujący ból, ale z tym mogłam sobie poradzić. 

W końcu podniosłam się i usiadłam na łóżku. Sięgnęłam po wodę i kanapkę. Niewielki posiłek, ale pomógł mi uspokoić mój żołądek. 

Co dalej? Miałam tak siedzieć i czekać na to co się wydarzy? 

Chciałam działać, wyrwać się stąd. Niestety dopóki drzwi pozostawały zamknięte mogłam tylko czekać. 

Zaczęłam nasłuchiwać co dzieje się za drzwiami. Co jakiś czas słyszałam czyjeś kroki lub dźwięk otwieranych drzwi, nic specjalnego. 

Nasłuchiwanie znudziło mi się po kilku minutach, było bezcelowe. Tak przynajmniej sądziłam. I w sumie dobrze, że odsunęłam się od drzwi, bo kilka minut później otworzyły się z taką siłą, że gdybym przy nich stała to wgniotłyby mnie w ścianę. 

Zrywam się z łóżka jak oparzona. 

Z korytarza dobiegają do mnie krzyki i strzały. Jednak to mój gość przyciąga całą moja uwagę. 

- Jesteś cała? - pyta Barnes 

- Tak - odpowiadam z lekkim wahaniem, czego on chce, co się dzieje? 

- Dobrze, idziemy - mówi 

- Dokąd? - to na pewno jakiś podstęp, kolejna manipulacja i chora gra Hydry. 

- Daleko stąd, przejęliśmy budynek - informuje mnie - Jesteś już bezpieczna.

Bezpieczna, chyba nigdy nie byłam bezpieczna i teraz też się tak nie czułam. Bycie bezpiecznym było dla nie nieznanym pojęciem. 

- Wiem, że się boisz, ale musisz mi zaufać - nalega Barnes - Szybciej nie mamy czasu.

Mówiąc to wyciąga do mnie rękę, a ja ją łapię. Nie wiem dlaczego, ale ją łapię. Razem wybiegamy na korytarz. 

Wokół panuje chaos. Więźniowie walczą ze strażnikami i nie trzeba być ekspertem aby wiedzieć, że wygrywają. Co jakiś czas padają strzały, które trafiają w więźnia lub strażnika. Obie strony otwierają ogień. Obie strony nie zamierzają się poddać. Jestem pewna, że Barnes sam zaraz chwyci za broń i dołączy do walki. Ja też to zrobię, będę walczyć o moją wolność. Okazuje się jednak, że ma on inne plany. 

- Idziemy - rzuca rozglądając się na boki i oceniając sytuację 

- Musimy im pomóc- protestuję 

- Zaraz będą tu posiłki, ogłoszono alarm - tłumaczy i ciągnie mnie za sobą 

Opieram się, ale jest silniejszy.

- Chcesz ich tak zostawić? Oni też są więźniami, tak jak ty, tak jak ja.

- Oni nie chcą uciekać - mówi 

- Nie rozumiem 

- To ich życie, są nauczeni walki i jej chcą. Nie mają zamiaru ucierać, chcą tylko...

- Chaosu - kończę za niego

Barnes kiwa głową i ponownie ciągnie mnie za sobą korytarzem. Co jakiś czas natykamy się na spanikowanych strażników. Część biegnie w nieznanym kierunku zupełnie nas ignorując, inni próbują nas powstrzymać przed ucieczką. Nie mają szans. Jeżeli nie my ich dopadamy robią to inni więźniowie. Tylko my kierujemy się w stronę wyjścia. Tylko my pragniemy wolności. 

Idziemy dalej. Kiedy wychodzimy z podziemi uderza w nas dym. Ktoś zaprószył ogień, który wymknął się z pod kontroli i teraz pożar trawi wszystko na swojej drodze. Zaczynam się dusić od dymu i z braku tlenu. Oczy mnie szczypią przez co trudno mi je otworzyć. Jednak muszę to zrobić, nie możemy iść na ślepo. Barnes zmaga się z tym samym problemem. 

Wszędzie jest ogień, musimy przez niego przejść by dostać się do wyjścia. Za sobą słyszę przerażone krzyki i wiem, że ktoś już nie opuści tego budynku. Ogień odciął mu drogę ucieczki. Musimy się śpieszyć, żeby nas nie spotkało to samo. 

- Tam - pokazuje mi Barnes - Idź tam.

- A ty? - pytam

- Ja muszę jeszcze coś załatwić - odpowiada 

- Nie zostawię cię, uratowałeś mnie - mówię 

- Więc teraz z tego skorzystaj - prosi - Ciesz się wolnością.

- Dziękuję  - mówię 

Barnes uśmiecha się i idzie w przeciwnym kierunku. Dlaczego to robi? O to nie zapytałam. Patrzę jeszcze przez chwilę na niego zastanawiając się czy mogę go opuścić. Po chwili jednak to robię i gryzie mnie przez to sumienie. 

Wybiegam z budynku i łapię haust powietrza.  Wokół nie ma nikogo. Korzystam z tego i biegnę w stronę bramy. Kiedy już przez nią przeskakuję słyszę głośny wybuch. Odwracam się. Budynku już nie ma, zamieniła się w kupkę gruzów. 

- Barnes - mówię, on tam był, na pewno nie zdążył uciec, zostawiłam go tam, zginął. 

Reszta też zginęła, a ja miałam być pośród nich. Tak wszyscy będą sądzić. Uznają, że zginęłam w pożarze. 

W oczach stają mi łzy. 

- Będę miała nowe życie, będę je szanować  i nie pozwolę aby ponownie zrobiono ze mnie więźnia - składam mu obietnicę

Odwracam się z ciężkim sercem i biegnę w stronę lasu. 

Tak oto zaczyna się moje nowe życie. 

Narodziłam się na nowo wokół chaosu. 


Córka Chaosu [Marvel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz