5. Fruwałam na skrzydłach zbyt długo.

227 13 42
                                    

Fruwałam na skrzydłach zbyt długo. Za karę postanowiono mi je gwałtownie odciąć. A raczej to ja postanowiłam je sobie odczepić.

Stanęłam na ziemi, bo to tu powinnam być. Miałam stać. Bez potknięć, bez zakrętów. Miałam myśleć trzeźwo. Wziąć w garść plątaninę, która wytworzyła mi się w głowie.

Nadszedł czas, gdy anioł upada, by stać się upadłym, a potem powstaję o własnych siłach. Upadek motywuje go do nauki chodzenia. Na nogach, bo od teraz nie mógł odsuwać ich w zapomnienie. Nie było już innych opcji. Została nauka powolnego stąpania. Czasami nawet po iście kruchym lodzie.

Spakowana w dwie walizki schowane w bagażniku mojego odzyskanego już auta, oficjalnie opuściłam dom. Przynajmniej miejsce, które błędnie kiedyś tak nazywałam. To było tylko lokum, w którym świat rozkazał mi zostać. Teraz mogłam wziąć los w swoje ręce. Mogłam podejmować świadome decyzje.

Ojca nie było, gdy wychodziłam. Zdążył uciec, więc praktycznie wszystko wróciło do normalności. Miał gdzieś to, co się stało. Miał gdzieś, co stanie się ze mną. Od tego momentu chciałam o nim zapomnieć. Jakby nigdy nie istniał, tak jak ja przez cały ten czas nie istniałam dla niego.

Bałam się tego, co mogło nadejść. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. To było dla mnie zupełnie nowe. Teoretycznie zawsze byłam zdana na siebie, ale teraz nie miałam już miejsca do spania, łazienki ani żywności, o którą dbała Wanda. Jej też już nie miałam. Ale nie mogłam się tym martwić, bo to już zniknęło. I stałoby się to prędzej czy później.

Wszystko wyszło tak spontanicznie, że nie wiedziałam nawet gdzie zatrzymam się na noc. Musiałam po prostu się stamtąd ulotnić. Prędko. Jedynym bezpiecznym na ten moment miejscem jakie znałam był parking przed "CoffeCups", dlatego tam właśnie się udałam. Nie miałam zamiaru zawracać głowy panu Jacobsowi, więc zostałam w aucie głowiąc się nad tym, co powinno być moim kolejnym krokiem.

— Sama się na to pisałaś — mruknęłam do siebie, włączając radio dla głębszego rozluźnienia głowy.

Oparłam się o zagłówek fotela i przymknęłam powieki. No to co, Asterio? Czas wziąć życie w swoje ręce. Uderzyłam płaskimi dłońmi o kierownice, chcąc wyrzucić z siebie ostatnie emocje buzujące w moim środku. Zabolało mnie w dwóch miejscach. Ciele i duszy.

Życie karało mnie, nawet jeśli niczym nie zawiniłam. Czemu ja była na celowniku? Czemu ja obrywałam najmocniej? To było takie niesprawiedliwe...

Impulsywnie sięgnęłam po leżący na siedzeniu obok telefon. Odpaliłam grupowy czat, klikając pierwsze literki początkujące wyraz, krzyczący we mnie od dawna. P, stuk. O, stuk. M, stuk. O, stuk. C, stuk. Y, stuk. Po wystukaniu całego zdania, mimochodem je usunęłam.

Przełączyłam przeglądarki, odpalając internet. Jeśli chciałam przeżyć w pojedynkę, musiałam znaleźć pracę. Zaczęłam przełączać witryny w poszukiwaniu oferty dla mnie. Nie miałam żadnego doświadczenia, ani skończonych szkół. Szukałam czegoś dorywczego, co mogłoby zapewnić mi utrzymanie. Zadzwoniłam do kilku miejsc, ale aktualnie nigdzie nie potrzebowali pracownika. Musiałam pomyśleć o innym rozwiązaniu.

Trzasnęłam drzwiami auta, uświadamiając sobie, chęć nagłego wypicia kawy. Weszłam do lokalu, spotykając się z przeszywającym moje ciało wzrokiem pana Jacobsa i widokiem małego ruchu, jaki musiał obsłużyć. Stanęłam w kolejce do kasy, przelatując wzrokiem po menu uzupełnionym nowościami. Wymyślne nazwy słodkich napojów brzmiały kusząco.

— Co będzie dla jednej z ulubionych klientek mojego ojczyma? — zapytał Dion z uśmiechem, wyłaniając się zza obsługowej lady.

— Cappuccino. Na wynos.

Dreams: Head in the cloudsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz