⁠¹ UPDA7E

508 26 8
                                    

Erwin szedł wzdłuż krawędzi ściany z wycelowanym karabinem, bacznie obserwując miejsce, w którym przed chwilą zauważył medyka. Zaczaił się tuż przy łuku, który działał jako drzwi wejściowie, i czekał. Z drugiej strony budynku dochodziły do niego głosy chłopaków, przemieszane ze strzałami i stłumionymi okrzykami bólu, ale nie zważał na to, bo całą swoją uwagę poświęcał na to, co znajdowało się przed nim.

Wystarczył jeden celny strzał, żeby medyk upadł na ziemię, tak samo jak pistolet, który nieporadnie trzymał w dłoni. Może gdyby nie miał broni to by przeżył. Erwin nie miał w zwyczaju zabijania niewinnych ludzi.

Przeturlał się przez korytarz i oparł się o następny łuk, który prowadził do małego pokoju. Miał szczęście, że zauważył ochroniarza i w porę się schował, bo inaczej zaliczyłby przedwczesne spotkanie z diabłem. Chwilę później usłyszał serię strzałów i upadające ciało. Erwin miał nadzieję, że był to właśnie ten ochroniarz.

Wychylił się zza ściany i tylko lata praktyki i adrenalina pozwoliła mu bez żadnego opóźnienia strzelić do trzeciej osoby, która znajdowała się w pomieszczeniu. Niestety refleks nie równał się celności, Erwin oddał dwa strzały, po obu stronach głowy wroga.

— Kurwa! — zaklął, ale drugi ochroniarz już padł, zabity przez Nicollo, który wyszedł na środek pokoju jak do swojego domu, z jedyną obroną w postaci wycelowanej broni długiej.

— Leżą! — To był znak dla nich, że mogli wejść. Erwin rozejrzał się, żeby ocenić sytuację. To nawet nie był pokój, prędzej lekko odgrodzona część korytarza, co stwarzało niebezpieczną sytuację.

— Leżą, ale zabezpieczajcie wejście! — krzyknął, po czym podszedł do ciała leżącego na stole. Ciała, które okazało się być Davidem Glickenlym, i to w miarę żywym. Erwin poczuł jak zawartość żołądka podchodzi mu do gardła. — O kurwa.

David wyglądał jak trup - miał zapadnięte policzki, a jego skóra była szara w miejscach, gdzie nie zdobiły go siniaki, a Erwin nie wiedział, że skóra człowieka mogła przybierać takie odcienie kolorów - od żółtego, przez niebieski, aż do ciemnej czerwieni. Mimo że Erwin przeżył już wiele godzin tortur, jako oprawca i ofiara, nigdy nie widział aż tak skatowanego człowieka żywego i bez brakujących części ciała.

Jego mętne oczy ledwie wodziły za nim wzrokiem. Na prawej ręce miał nacięcie, z którego wciąż wypływała krew, zdobiąc ją kolejnymi czerwonymi paskami, które makabrycznie wpasowywały się pomiędzy te starsze, zaschnięte i brązowe.

Na twarzy miał srebrną taśmę, która jednak nie powstrzymała go od mruknięcia czegoś, co brzmiało jak "cześć". Na podłodze obok siedział równie obity Dia Garcon, który tylko machnął do niego ręką.

— Cześć?! Chłopaki! — Erwin powtórzył trochę wyższym głosem niż zazwyczaj, a następnie podszedł do Dii, patrząc raz na jednego a raz na drugiego. Wcześniej nie wierzył w to, że znajdą ich żywych, a teraz nie dowierzał, że znaleźli ich w takim stanie. — Dia, kurwa!

— Cześć... — odpowiedział mu Dia, a Erwin nie mógł się pogodzić z tym jak słabo to brzmiało. Jego przyjaciel był cały zakrwawiony, bandaże na jego głowie wyglądały jakby były tam o wiele za długo, ale to nie było najgorsze. Najgorsze było ich przerażenie. To była jedyna emocja, którą Erwin widział w jego oczach, nawet mały uśmiech i coś na kształt szczęśliwego tonu głosu nie dały rady tego zasłonić. — Jak ja się cieszę, że was widzę!

— Kurwa mać... — Erwin nie mógł powstrzymać łamiącego się głosu, bo to co wcześniej wziął za szczęście zaczęło przybierać barwy szaleństwa.

róż to odcień czerwieni | morwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz