+ Primum non nocere

67 7 4
                                    

Samuel miał wrażenie, że kiedyś rekrutacja nowych medyków była szybsza. Może bardziej im ufali, może wymagali od nich mniej, a może po prostu był już zmęczony i każda nowa osoba jedyne co robiła, to grała mu na nerwach.

Potem chętni się skończyli, a w szpitalu zaczęło brakować rąk do pracy.

Czekał na telefon; bardzo ważny, prawdopodobnie decydujący o jego życiu telefon, a zamiast tego musiał słuchać świergotania Rosalii, która po podaniu środów przeciwbólowych przestała płakać tak, że cały szpital ją słyszał, i zaczęła gadać co jej ślina na język przyniosła.

I tak źle, i tak niedobrze.

— Szefie, można chwilę? — Samuel rzucił zmęczone spojrzenie za siebie, gdzie stali Mojżesz z zestresowaną blondynką obok siebie.

— Nowa rekrutka? — zapytał, z sercem pełnym nadziei. — W końcu! Już myślałem, że więcej nikogo nie znaj-

— Nie rekrutka, szefie — przerwał mu Mojżesz, a dziewczyna tylko uśmiechnęła się nieśmiało. — Maeve jebie psy, a to korumpstwo przecież.

Samuel nie pozwolił swojemu dobremu humorowi wyparować. Jeśli to było jego jedyne zastrzeżenie co do jej kandydatury, równie dobrze mogli na to przystać.

— Każdy jebie psy — westchnął, po czym zwrócił się do Maeve. — Będziesz jebać psy na służbie?

— Nie! — odpowiedziała natychmiast, po czym zmarszczyła brwi i odwróciła wzrok, czerwieniąc się. — W żadnym tego słowa znaczeniu.

Dwóch medyków i Rosalia zanieśli się śmiechem, ku zdziwieniu - i dalszym zaczerwienieniu - Maeve.

— Nada się — zachichotała Rosalia. — Medyków nigdy za mało, prawda? Wszędzie was potrzeba, a my wszyscy w kółko trafiamy do was z głupimi urazami.

Jak jeden mąż, cała trójka odwróciła się do niej. Mojżesz parsknął śmiechem i wyprowadził Maeve, która energicznie kiwała głową, zanim ta zdążyła podjąć dyskusję.

— Zawsze jest nas za mało — mruknął, zastanawiając się jakim cudem tak czysto złamała kość promieniową spadając ze schodów. To było podejrzane, ale odkąd pracował w Los Santos słyszał takie historie, że nic go już nie dziwiło.

— No tak, tak. Zawsze jest was tak malutko, pewnie nie macie czasu na dodatkowe zajęcia, co nie?

— Aż tak źle nie jest. Zdarza mi się ubrać coś innego niż scrubsy, wiesz?

Ping.

Samuel przewrócił oczami, widząc kolejny SMS od numeru WHITE. Miał dużo czasu na przemyślenie jego propozycji, ale odpowiedź zawsze była niezmienna. Nie chciał się mieszać w nielegalne organizacje, nie chciał ryzykowaćswojego życia, a tym bardziej swoich najbliższych.

Ale WHITE najwyraźniej nie był przyzwyczajony do słowa nie.

— A w jaki kolor się ubierasz poza służbą? Bo ja oprócz fioletowego i niebieskiego w sumie nic innego nie noszę. A niebieski tylko w pracy, bo policjanci zazwyczaj noszą niebieski...

Ping. "Kartę ORANGE znajdziesz na podanym adresie."

— Zawsze lubiłem pomarańczowy, ale ostatnio jakoś mi zbrzydł — odpowiedział Rosalii, postanawiając jakoś ciągnąć tę rozmowę. Albo przyzwyczaiłem się do niebieskiego na tyle, że wszystkie inne kolory wydają się dziwne.

Ping. Tym razem to telefon Rosalii dał o sobie znać. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się przepraszająco, ale nie sięgnęła po telefon. Może nie chciała mu przeszakadzać, w końcu sama stwierdziła, że to tylko głupie urazy.

Rosalia miała rację - medycy byli wszędzie potrzebni. W szpitalu, w karetce, w prywatnej klinice na Paleto o wdzięcznej nazwie V, w zorganizowanej grupie przestępczej, która planuje przejęcie miasta.

Samuel może i nie chciał się mieszać w cokolwiek, co nie było jego szpitalem, ale dostał SIMkę o numerze ORANGE, a pomarańczowy dalej był jego ulubionym kolorem.

Pomarańczowy był na tyle specyficznym kolorem, że wystarczyło odrobinę zmienić jego odcień, żeby część osób przestała nazywać go tym kolorem. Trochę ciemniejszy był brązowym, albo i nawet czerwonym, a trochę jaśniejszy już wpadał w żółć.

A Samuel nie lubił żółtego. W szczególności tego pstrokatego, który często ubierał Conrad Gross. Sędzia Główny, którego reputacja była jak rollecoaster odkąd zatrudniony przez niego Erwin Knuckles ponownie wstąpił na kryminalną ścieżkę.

— Mam nietypową prośbę, Lubella — powiedział Conrad zamiast przywitania. Samuel już wiedział, że nie będzie to recepta na przeciwbólowe albo melatoninę, to będzie coś, czego nie będzie chciał zrobić. — Chodzi o Pedro Erbeoniego, ostatnio zachowywał się... Nietypowo, a z racji, że jest moim pracownikiem, martwię się o niego.

Samuel podniósł do góry jedną brew.

— Martwisz się — powtórzył powoli, dając mu do zrozumienia, że nie wierzył mu. — Nie mogę ci udzielić żadnej informacji.

Conrad odwzorował jego minę.

— Martwię się, bo aktualnie cały czas ma na oku mnie i moją przyjaciółkę. Coś jest z nim nie tak, więc chciałbym to naprawić, zanim ta zmiana będzie nieodwracalna.

— Nie tak? — Samuel zatrzymał się nad tymi słowami. Z Pedro od dawna coś było nie tak, ale wszystko można było uargumentować przepracowaniem i ogólnym zmęczeniem. Conrad musiał o tym wiedzieć, a słowa nie tak miały drugie dno. — Huh. Mógłbyś rozwinąć?

— Wiem, że sobie nie ufamy, Lubella, ale tutaj musisz mi uwierzyć na słowo. — Conrad zniżył głos i stanął trochę bliżej. — Erbeoni ma w organizmie nanoboty, przez które jest kontrolowany. Musisz znaleźć sposób, żeby je usunąć z jego organizmu.

Ping. Conrad odsunął się i sprawdził telefon, po czym skinął głową na pożegnanie i odszedł bez słowa.

Samuel dalej stał w miejscu. Nanoboty były tylko marzeniem naukowców; czymś, co dalej było w sferze science-fiction. A on miał znaleźć sposób, by je zdezaktywować.

— Nanoboty nie istnieją — mruknął do siebie i. — Nie istnieją. Nie ma szans... Nie ma.

Jeszcze tego samego dnia, gdy przez przypadek wpadł na Pedro wracając do domu, zaproponował mu badania, bo bardzo słabo wygląda i na pewno ma anemię.

Anemii nie miał. Miał za to niezidentyfikowaną substancję we krwi, nad której odizolowaniem Samuel spędził kilka kolejnych dni i nocy. Napędzany kofeiną i adrenaliną, nie dręczył go nawet brak snu. Mógłby pracować nad tą jedną próbką aż do rozpadu wszystkich jej organicznych części.

Mógłby, gdyby nie fakt, że w pewnym momencie wszystkie nieorganiczne części również się rozpadły.

Samuel prawie się popłakał, gdy na jego oczach bardzo ruchliwe cząsteczki, działające nanoboty, zatrzymały się, a następnie zaczęły się rozpadać. Nie miał czasu ich wszystkich zbadać, nawet nie był w stanie określić jak były zbudowane, bo w jednej chwili wszystkie zniknęły.

Gdy wyszedł z laboratorium i przemierzał szpitalne korytarze, miał wrażenie, że całe miasto wstrzymało oddech. Nikt nie śmiał się ruszyć, a on był jedyną żywą osobą. On i rekrutka Maeve, która siedziała na recpecji i niewzruszenie oglądała wiadomości.

A miasto ucichło, bo czekało na burzę.

Wybuch w budynku firmy Cerberus, brak poszkodowanych.

Atak na sieć telefoniczną Los Santos, tysiące urządzeń zhakowanych.

Conrad nie odbierał telefonu. Pedro Erbeoni również.

Samuel zamienił swoją kartę SIM na kartę o numerze ORANGE. Nie minęła minuta, a WHITE zadzwonił.

Witaj, ORANGE.


//studia mnie lekko przygniotły i w tym miejscu skonczyly mi sie rozdzialy. mam napisane kilka scen i pomysl na koncowke tej historii, ale na to bedziecie musieli troche poczekac - co jakis czas sie cos pojawi, ale nie bedzie to regularne jak teraz :]

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Feb 23 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

róż to odcień czerwieni | morwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz