2.

694 35 22
                                    

[Chuuya]
Kolejna ciepła noc, idealna, by wręcz do szaleństwa tęsknić za kimś, kto być może już dawno temu wyparł z pamięci twoje imię.
Byłem zły, sam nie wiem, na kogo. Na niego, że mnie zostawił, czy na samego siebie, że od dwóch lat, jak wierny pies czekam na swojego właściciela? Nalałem kolejny kieliszek mocnego czerwonego wina.
Stałem na parapecie, wypalając ostatniego papierosa. Wydawało się, że z dymem wylatującym z mych ust może te natrętne myśli także opuszczą moją głowę.

Życie nigdy nie było sprawiedliwe, więc czemu teraz płacze? Czemu chce błagać na kolanach samego boga o powrót diabła?

Te pytania tkwiły w mojej głowie przez cały proces palenia.

Od tamtego dnia, czułem się tak… Obco?
Gdy tamtego śnieżnego dnia on odszedł — poczułem, jakby siłą mi coś odebrano.

Miałem kiedyś serce, ale zabrał mi je ktoś, kto nie posiadał nigdy własnego.

Wróciłem do pokoju, rzuciłem puste opakowanie po nikotynowym przysmaku gdzieś na kanapę, a sam rzuciłem się na fotel. Zirytowałem się samym faktem, że znowu o nim myślę…
Wziąłem pierwszą lepszą książkę z półki obok i zacząłem czytać. Podobno literatura potrafi odwrócić uwagę od rzeczywistości.
Nawet nie zwróciłem uwagi, że to, co czytam to jakiś zbiór wierszy. Przeczytałem pierwszy lepszy z brzegu, starając się skupić właśnie na nim, a nie na tym, co się dzieje wokół.

Szukam cię zawsze…
Autor:
KAZIMIERZ PRZERWA-TETMAJER

"Szukam cię zawsze, choć wiem, że nie znajdę,
tęsknię do ciebie, choć wiem, że cię niema,
idę za tobą, choć wiem, że nie zajdę.
do twego domu, ścigam cię oczyma,
choć cię nie widzę, choć wiem, że cię niema.

Do żadnej z kobiet, którem widział w życiu,
tyś niepodobna — widzę cię w mych oczach.
jak gdyby w jakiemś przymglonem odbiciu;.
jak kwiat, w strumienia odbity przezroczach,
jak gwiazdą we mgłach, widzę cię w mych oczach.

I oto teraz, w tę noc księżycową.
cichą i jasną, kiedym rzucił tłumy:
czuję twe ręce gdzieś nad moją głową,
i pełen jestem o tobie zadumy,
i żywszą dla mnie jesteś, niż te tłumy.

I z zimnem sercem wśród ludzi przechodzę.
zaledwie, patrząc i widząc, pół we śnie —.
Ciebie jedynie czekam na mej drodze,
i choć się zawsze zawodzę boleśnie,
szukam cię wszędzie, przeczuwam cię we śnie.".

Po skończeniu tego krótkiego dzieła rzuciłem, nim o najbliższą ścianę. Cicho zabluźniłem pod nosem i poszedłem w kierunku barku. Tamtego pamiętnego dnia śmiałem się, że Dazai wpędzi mnie w alkoholizm — poniekąd miałem rację.

Minęło już sporo czasu, on zniknął, a w tym wszystkie dobre rzeczy. Zacząłem doceniać to, co miałem, gdy to straciłem — często powtarzałem, że robią tak tylko głupcy.
Tak, teraz jestem głupcem. Nie jestem już podwójną czernią, w mafii został tylko głupiec dalej tęskniący za kimś, kto sprawił mu przecież tyle złego.

[Dazai]
Wpadłem szybko do łazienki, spojrzałem w lustro patrząc na swoją obrzydliwą twarz, pokrytą równie odrażającymi łzami. Uśmiechnąłem się, wymuszony zaciesz dotrzymywał brzydoty reszcie mojego ciała. Patrzyłem chwilę na szklane koło wiszące przede mną. Odkręciłem wodę w wannie, nie zważając na jej temperaturę. Lecący z kranu płyn zagłuszał mój płacz, który był bardziej podobny do krzyku, niż zwykłego wzruszenia. Ból głowy zakrywał wszystkie inne uczucia, a dźwięk kąpiącego wrzątku dawał pewność, że nikt nic nie usłyszy. Nie minęła chwila, a wanna została, cała zapełniona. Leżałem w niej mieszając wodę ze łzami, zastanawiając się, czy nie urozmaicić tej kąpieli swoją własną krwią — tego mi tu brakowało. Powoli wstałem, nie zważając na to, że wanna powoli się przelewa, sięgnąłem po ostrze ukryte pod jednym z kremów. Uśmiech znów zawitał na mej twarzy — tym razem szczery. Zastanawiałem się jak mocno przejechać ostrzem po skórze… chciałbym zrobić to na tyle mocno, by świt następnego ranka mnie już nie dosięgnął.

Nie zrobiłem tego, nie miałem odwagi, bałem się kolejnej porażki. Od jakiegoś czasu już jestem w łazience, prawdopodobnie zaraz ktoś przyjdzie mnie pospieszyć. Ze złości i rozczarowania zacisnąłem pięść na ostrzu, które momentalnie mnie zraniło. Z zaskoczenia czynem, którego nie kontrolowałem upuściłem metal. Spadł ze spokojem na dno wanny, a po nim krople krwi spływającego wzdłuż mojej ręki.

Gdy szukałem w zbiorniku małego ostrego kawałka metalu usłyszałem pukanie do drzwi i męski głos.

– Dazaiu, będziesz na tyle uprzejmy i w końcu wyjdziesz? – spytał mój chwilowy współlokator

– ech! Jasne już wychodzę – powiedziałem, po czym rzeczywiście wyszedłem.

W drzwiach minąłem się z Rosjaninem, który czekał na zwolnienie łazienki. W tej chwili właśnie ten wysoki mężczyzna towarzyszy mi w podróży po tym mieście. Poznaliśmy się w dniu, gdy tu przyleciałem. Piłem ogromne ilości alkoholu, gdy ten się do mnie dosiadł. Od początku się dogadywaliśmy.
Miałem pewność, że gdy zamieszkam w cudzym mieszkaniu trudniej będzie mnie znaleźć portowej mafii.

Leżałem na wielkim dwuosobowym łóżku, patrząc się w sufit. W pewnej chwili ktoś zasłonił mi jakże wspaniały i ciekawy widok. Fiodor pocałował mnie i spytał, o czym teraz myślę. Właściwie to nie myślałem o niczym konkretnym w tamtej chwili.
Pocałunki zmierzały widocznie w jedną stronę — nie, nie byliśmy parą, ani nawet kochankami. Byliśmy jedynie znajomymi, którzy nocami zaspokajają wzajemnie swoje potrzeby prawdopodobnie obaj, myśląc o kimś innym. Nie spędzałem tu całego roku, jeździłem po świecie i zwiedzałem, ale gdy tylko znowu pragnąłem poczuć jakiekolwiek ustawienie w życiu, to właśnie tutaj wracałem. Ktoś, kto był równie zraniony jak ja zawsze umiał mnie przyjąć.

Tej nocy nie mogłem zasnąć. Wstałem z łóżka, poprawiając swoje bandaże i narzucając na siebie przypadkowy szlafrok. Wyszedłem na balkon z widokiem na żyjące nocą miasto. Madryt był oświetlony przez wiele pięknych i różnokolorowych świateł, ale dalej nie miał tego czegoś… Czegoś co miała tylko ta zimna, ponura i poniekąd obrzydliwa Yokohama.
Spojrzałem na stolicę Hiszpanii inaczej, niż zwykle. Dzisiaj wiedziałem, że to ostatni taki wieczór, gdy mogę ją zobaczyć. Będę tęsknić za tym beztroskim życiem — ale to już ten moment. To czas na powrót do miasta, które jest w całości pochłonięte mrokiem. Witaj ponownie, Yokahamo.

Rano już stałem w progu ze sporą walizką pod ręką. Obaj wiedzieliśmy, co to oznacza.

– tym razem nie wrócisz, prawda? – spytał Dostojewski bez żadnych emocji

– nie, nie wrócę – odpowiedziałem w taki sam sposób

– w takim razie żegnaj Dazaiu, leć naprawić swoje splugawione małe miasteczko! – mówił, naśmiewając się z mojego planu na przyszłe życie

– do zobaczenia, szczurze.

Po tych słowach odwróciłem się z uśmiechem na twarzy. Być może w innym świecie bylibyśmy kochankami i łączyłoby nas niesamowite uczucie – ale w tym, jesteśmy jedynie ludźmi niezasługującymi na to miano.

Wyszedłem z budynku, czując niesamowite déjà vu.
W środku zostawiłem osobę, która wiedziała o mnie wyjątkowo wiele. Być może tak miało być, Obaj wiedzieliśmy, na co się piszemy i teraz nie warto zaśmiecać sobie tym głowy.

Jeszcze dzisiaj byłem w Japonii.

Pierwszy Śnieg - Soukoku (Dazai x Chuuya) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz