Rozdział 1

580 40 11
                                    

Westchnęłam głęboko, chowając portfel do kieszeni spodenek i zgarnęłam z lady siatkę z napojami izotonicznymi i lekami dla siatkarzy. Byli zdenerwowani bardziej, niż mogłoby się wydawać, a to dopiero pierwszy etap przed walką o Puchar Wiosenny. Spokojnym krokiem wróciłam do budynku, w którym odbywały się rozgrywki i starałam się nie wchodzić nikomu w drogę, chociaż i tak jakiś nieuważny facet zdążył na mnie wpaść.

– Patrz, jak leziesz łajzo – burknął, nadymając się jak wściekły kogut przed kolegami.

Popatrzyłam na niego spod byka, bo oczywiście chłopak był ode mnie wyższy o dobre piętnaście centymetrów. Przyglądałam się jego twarzy przez chwilę, po czym parsknęłam, rozpoznając w nim jednego z siatkarzy z gimnazjum. Osiłka zakochanego w jednej z tych pustych dziewuszek, które tak uwielbiały uprzyjemniać mi życie.

– Kopę lat – prychnęłam. – Nic się nie zmieniłeś, Wakabayashi Hiroto.

– O kurwa, to ty Shimizu! Co tutaj robisz?

– Jestem menadżerką Karasuno. – Odwróciłam się, pokazując nazwę liceum, widniejącą na bluzie. – Szkoda, że z nami nie gracie w eliminacjach. Powodzenia życzę.

– I tak was pokonamy w finałach – parsknął brunet, bardzo pewny swojej drużyny. – Nie spodziewałem się, że zobaczę cię po gimnazjum.

Wzruszyłam tylko ramionami, jasno dając do zrozumienia, że myślałam dokładnie tak samo.

– Przypakowało ci się, ale nie gwarantuje to dojścia do finałów. Macie trudnych przeciwników.

– Poradzimy sobie.

Pokazałam mu uniesiony kciuk i odeszłam, nie chcąc rozmawiać z nim dłużej. Wspięłam się po schodach na balkon, na którym ulokowali się siatkarze z Karasuno. Akurat na mojej drodze stała trójka chłopaków, którzy obgadywali moich siatkarzy i nie mogłam nie parsknąć na wzmiankę o Hinacie i niedowierzaniu, że to właśnie Kruki pokonali Seijou.

– Karasuno jest lepsze, niż wam się wydaje – powiedziałam, stając za nimi.

Jeden z nich aż się wzdrygnął, słysząc niespodziewanie mój głos.

– He? Też jesteś z Karasuno?

– Jak widać, Shimizu Kasumi, menadżerka.

– Jesteś dziewczyną?!

– Jak widać – powtórzyłam. – Miłego dnia.

Pomachałam im ręką, mijając ich i przystanęłam przy Yamaguchim, który nie wyglądał zbyt dobrze. Ukucnęłam przy chłopaku, którego kątem oka obserwował Tsukishima. Usiadłam obok piegusa i zaczęłam delikatnie masować go po plecach, żeby choć odrobinę się odprężył.

– Niedobrze mi – mamrotał.

– Tsukki idź z nim do łazienki – poprosiłam chłopaka, bo nie zapowiadało się na to, że obędzie się bez wizyty w tym miejscu. – Proszę!

Kei przewrócił oczami, ale wstał i pociągnął za sobą przyjaciela, mamrocząc coś o tym, żeby nawet nie myślał o wymiotowaniu na korytarzu. Yachi rozmawiała z Hinatą, który sączył, jakiś mus owocowy i próbowała go wesprzeć na duchu. Kiyoko, gdzieś zniknęła razem z trenerem. Wyciągnęłam z reklamówki jedną butelkę i podałam go asowi, który był podejrzanie blady na twarzy. Nawet pokusiłam się o przyłożenie dłoni do jego czoła, ale nie miał gorączki. Na szczęście jego temperatura wydawała się w normie.

– Asahi nie denerwuj się tak.

– Łatwo ci mówić.

– Ja wiem, że pierwsze mecze są stresujące, ale dacie sobie radę. Jesteś do cholery asem tego zespołu i drużyna cię potrzebuje – powiedziałam, łapiąc go za ramiona. – Ty jesteś dla drużyny, a ona dla ciebie.

Azumane tylko spuścił głowę i znowu zapatrzył się we własne kolana. Uśmiechnęłam się do niego i klepiąc po plecach, podniosłam się do pionu. Zrzuciłam z ramion bluzę i porzuciłam ją pod ścianą, bo na hali robiło się coraz cieplej. Zamieniłam słowo z każdym zawodnikiem i oparłam się o poręcz, obserwując grę, jaka rozgrywała się na boisku poniżej. Nie znałam drużyn, które grały, ale były przeciętne.

– Coś ciekawego? – zapytał Kei, stając obok.

Uniosłam wzrok na jego twarz i chociaż wyglądał, jak zwykle i nie zdradzał żadnych emocji, dobrze wiedziałam, że się denerwował. Kącik ust delikatnie mi zadrgał, gdy sięgałam po jego dłoń, by delikatnie ją rozmasować. Od początku lubiłam jego ręce. Długie i szczupłe palce.

– Nie, nic specjalnego. Denerwujesz się?

– Nie. – Westchnęłam tylko, delikatnie kiwając głową i skupiając się na jego dłoniach.

– To normalne, że się stresujecie, ale jesteście dobrze przygotowani.

Kei tylko popatrzył na mnie kątem oka, chwilowo bardziej zainteresowany kończącym się meczem. Pewnie zaraz będą schodzić do szatni, żeby założyć stroje i rozpocząć rozgrzewkę. Skrzywiłam się słysząc nucenie Hinaty o tym, że musi skorzystać z kibelka.

– On jest takim idiotą – burknął Tsukishima, nadal nie wierząc, że gra w jednym składzie z kimś, kto według niego ma IQ na ujemnym poziomie.

– Jeśli obrażanie ludzi sprawi, że się trochę rozluźnisz to śmiało, kontynuuj.

Jeśli Tsukishima miał jakiś złośliwy komentarz w zanadrzu, nie zdążył go wykorzystać, bo Daichi zgarnął go w stronę szatni. Tak jak przypuszczałam, chłopcy musieli się przebierać, żeby o czasie wyjść na rozgrzewkę. Drużyna, z którą mieli grać, już wygrała swój pierwszy mecz i łatwo było zauważyć ich w tłumie przez stroje, których nie zmienili. Południowe Ougi miało głowy uniesione wysoko, chociaż przypuszczałam, że nie będzie im do śmiechu, jak tylko pchełka pokaże swoje szybkie ataki.

Hitoka pobiegła za resztą, a ja sprawdziłam godzinę na telefonie i zdecydowałam się zostać na górze. Tak czy siak, oglądałabym grę z trybun, bo to Kiyoko ma miejsce na ławce przy trenerze. Przeszłam na miejsce, gdzie można było usiąść i podwinęłam pod siebie nogę, zaciskając palce na łokciu, który nieprzyjemnie mnie zakuł.

– Shimizu?

Podniosłam głowę, widząc obok mnie chłopaczka, którego skądś kojarzyłam, ale mój wolno myślący mózg, nie mógł skojarzyć skąd. Uniosłam brew i usiadłam na stołku normalnie, spuszczając obie nogi w dół.

– Tak, to ja. A ty to?

– Nie pamiętasz mnie, co? – Zapytał, szczerząc zęby. – Jestem bratem Fumiko Ito.

– Och, nie poznałam cię – uśmiechnęłam się delikatnie, klepiąc wolne miejsce obok. – Wyrosłeś.

Dzieciak usiadł obok mnie i wlepił wzrok w parkiet, na który wchodzili siatkarze z Karasuno. Ichiro Ito, bo tak nazywał się nieoczekiwany towarzysz, był bratem koleżanki z gimnazjalnej drużyny siatkarskiej. Czasami, chociaż bardzo rzadko dziewczyna zabierała go ze sobą na treningi, bo nie mogła zostawić go samego w domu. Jeśli dobrze liczyłam, nadal chodził do podstawówki.

– Co tam u siostry?

– Nie wiem, wyprowadziła się i mieszka w akademiku. Mało ze sobą rozmawiamy.

– Och, komu kibicujesz?

– Shoyo! Widziałem, jak trenował! A ty?

– Też Karasuno.

– Chodzisz tam do szkoły? Fajnie tam jest? Chcę tam iść po gimnazjum, myślisz, że się dostane?

– Opowiadając po kolei na twoje pytania, tak uczę się tam i podoba mi się ta szkoła. Co do tego, czy się dostaniesz... – zrobiłam taktowną pauzę i postukałam palcem we własne usta, udając zamyślenie. – Jeśli będziesz się dobrze uczyć, na pewno się dostaniesz.

– Zaczynają!

Nawet jakby mi tego nie powiedział widok Hitoki, zaciskającej ze zdenerwowaniem pięści i przechylaniem się przez barierki, było wystarczającym dowodem na rozpoczęcie gry. Ten piszczący w uszach gwizdek wcale nie zrywał z krzeseł, wcale. 

Mój Księżyc |Tsukishima Kei x OC|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz