₁₄ | niech to będzie wakacyjna miłość |

48 6 2
                                    

Data publikacji: 09.01.2023

   Ojciec wyglądał na niezadowolonego. Bardziej, niż można być niezadowolonym ze zbitej lampy.

— Czyli to ty... — westchnął niechętnie, patrząc wprost na Luca. Ten z kolei zerknął na mnie z ukosa, szukając jakiejkolwiek pomocy. Los bywa doprawdy ironiczny. — Słuchajcie, nawet nie chcę wiedzieć, dlaczego siedzicie na podłodze i oboje biadolicie przy otwartych drzwiach, ale jak tylko się ogarniecie, nie dawajcie mi o tym znać. Wychodzę. — Obrócił się na pięcie i złapał za klamkę, lecz gdy już miał nas zostawić, jeszcze raz przeniósł surowy wzrok na mojego przyjaciela i pogroził mu palcem. — A ciebie chcę jutro widzieć na obiedzie.

   Wyszedł, zamykając drzwi głośniej, niż było trzeba, a nim to zrobił, między jego nogami zdążył jeszcze przemknąć Precel. Gdy tylko klamka wróciła na swoje miejsce, a zamek cicho kliknął, usłyszałam jak grdyka Luca opadła ciężko przy przełykaniu guli w gardle.

— Chyba nie widział tej masy krwi, co? — zapytałam, jak gdyby nigdy nic.

— Nie wyglądał, jakby... — Chłopak zaczął spokojnie, jednak nagle spojrzał w dół na swoją kurtkę, zamieniającą się powoli w przesiąkniętą szmatkę, oraz na kota, przeciskającego się między nami. I wytrzeszczył oczy w panice. — Kurwa jebana mać! Psik! Odejdź od niej! — Odsunął ode mnie zwierzaka, a ja cała się naburmuszyłam. — Musimy jechać do szpitala!

   Zerwał się na równe nogi, pilnując bym najpierw bezpiecznie usiadła na łóżku. Zaczął się szamotać, zaglądać do szafy i komody, krążąc po całym pokoju, jakby planował spakować mnie na co najmniej tygodniową kurację.

— Ale jak? Gdzie jest najbliżej? Debilu, przecież wiesz takie rzeczy. — Pacnął się w głowę. — Musimy powiedzieć twojemu ojcu.

— Co? — Zmarszczyłam brwi i zakołysałam się, usiłując wstać. — Zwariowałeś?!

— Nie — odparł krótko, zdziwiony moim pytaniem. — Dobra, no to jak stąd wyjdziemy? — zapytał, jakby szukał pretekstu, by jednak wrócić do pierwszego pomysłu.

— No, przez okno przecież.

   Wskazałam zdrową ręką miejsce, którym dostawał się tutaj przez ostatni rok, a on gwałtownie zamachnął się w moją stronę, jakbym nagle upuściła coś cennego.

— Przyciskaj to, kurwa! — rozkazał, zupełnie nie panując nad emocjami, jednak w mgnieniu oka jego spanikowana mina złagodniała. — Znaczy... Przepraszam. Nie przestawaj uciskać tej kurtki, proszę — poprawił się, zupełnie jakby zależało mi na tandetnych grzecznościach.

— Rany, spokojnie.

   Stałam tam, jak ostatnia sierota, patrząc jak Luc zapełnia ręce zupełnie niepotrzebnymi rzeczami, jak skarpetki z kożuchem. Westchnęłam w końcu i podeszłam do biurka po jedyną rzecz, o której zapomniał.

— Dobra, wystarczą dokumenty i jedziemy. Nie zabieraj nic więcej — uspokoiłam go.

   Rozsunęłam okno i pokracznie zarzuciłam nogę na ramę. Wtem poczułam, jak coś ciągnie mnie w tył.

— Co? — Zmarszczyłam brwi, patrząc na poddenerwowanego Luca.

— Kurtka — rzucił tylko, naciągając mi na ramiona parkę, i nim zdążyłam się zorientować, już tkwiłam w jego ramionach, oderwana od podłogi.

— Umiem chodzić, daj spokój — oburzyłam się.

— Krwawisz. Jeszcze mi zasłabniesz po drodze.

— Walić to. — Przewróciłam oczami, jednak grymas na jego twarzy i zmartwienie w oczach wystarczyły za szybką reprymendę. Westchnęłam przeciągle, rezygnując z uporu. — No dobra. Nie walić tego.

Gdy spotkamy się o świcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz