– Kiedy z nim pogadasz? – spytała Josephine, kierując autem, kiedy młoda Dunbar przebierała się na tylnych siedzeniach jej samochodu.
– Mój najbliższy wolny termin to nigdy. – stwierdziła blondwłosa dziewczyna, związując swoją koszulę pod biustem.
Rudowłosa wywróciła oczami, zaciskając dłonie na kierownicy Jeepa. Parę dni temu Daphne pokłóciła się z Brettem o to, jak ten traktuje Liama. Byli przyjaciółmi, choć każdy z ich znajomych wiedział do czego obydwoje zmierzają.
– Zachowujecie się jak denerwujące szczeniaki. – westchnęła i zatrzymała pojazd przed domem państwa Dunbar.
– No wiesz, on ma w sobie coś z psa. – dziewczyny zaśmiały się, po czym obydwie spojrzał na dom. – Uważaj na siebie, Josie.
Ruda skinęła przyjaciółce głową, posyłając w jej stronę uśmiech, który Daphne odwzajemniła, wychodząc z samochodu. Przydomek „Josie" mogły używać praktycznie tylko trzy osoby z jej grona bliskich. Na pierwszym miejscu do tego była Daphne, później Liam, a na końcu Brett.
Spojrzała na drogę przed sobą, ponownie zacisnęła palce na kierownicy samochodu i pokierowała się w stronę kliniki weterynaryjnej Deatona, gdzie zabrano Tracy. Nie wiedząc czemu, odczuwała z nią jakieś połączenie. Może to dlatego, że obydwie widziały te straszne postacie w maskach? Nie miała już więcej czasu na swoje przemyślenia, gdyż w szybkim tempie znalazła się pod kliniką. Gdy do niej weszła zmarszczyła brwi, widząc jak Deaton analizuje poruszającą się gulę na plecach Tracy. Obecni przy jego boku Stiles i Scott patrzyli na to zniesmaczeni, natomiast Malia przechylała głowę, przyglądając się plecom dziewczyny.
– Co tu się dzieje? – spytała w końcu Josephine, tym samym zawiadamiając pozostałych o swojej obecności.
– To.. Jakby ogon? – zapytał młody Stilinski, przyciągając siostrę do siebie, by zobaczyła to, co oni.
Rudej zebrało się na wymioty, ale mimo wszystko postanowiła zachować powagę.
– Muszę spytać, Jo. Czemu pachniesz Theo? – zadał kolejne pytanie Scott, przez co każdy odwrócił wzrok w kierunku Jo.
Niespodziewanie pod skórą pleców Tracy, kręgi jej kręgosłupa zaczęły wić się podobnie jak ogon jaszczurki. Jej plecy rozerwały się, wypuszczając z siebie jaszczurzy ogon niczym ten od kanimy. Krew rozlała się po ścianach, brudząc przy tym twarze Scotta i weterynarza. Ogon Tracy wyposażony w jad od razu poraził wszystkich, powodując ich upadek na ziemię, a dziewczyna w postaci kanimy wybiegła z klitki, przewracając wszystko, co stało jej na drodze.
– Cholera. Naprawdę nie mogłeś wybrać lepszego momentu, Scott? – prychnęła Josephine, leżąc najdalej od nich wszystkich, lecz najbliżej wyjścia.
– Mam lepsze pytanie. Jak do cholery przekroczyła jarząb? – westchnął z desperacją Stiles.
– Nie wiem, może bawi się w żółwia ninja. – stwierdziła Jo, próbując poruszyć choćby ręką, jednak nic jej to nie dało.
Po paru minutach Malia odzyskała czucie, dzięki szybkiej regeneracji i radom Deatona, dziewczyna od razu wybiegła z pomieszczenia w pogoni za Tracy. Josephine powoli przymykała oczy ze zmęczenia, słysząc wciąż tykające wskazówki zegara. Nie wiedziała ile czasu upłynęło, ale wybudził ją dobrze jej znany nieprzyjemny dźwięk, który nie zwiastował nic dobrego. Była najbliżej wyjścia, w którym zobaczyła przerażającą postać w masce. Znów zbliżała się do niej powoli, lecz tym razem miała jakieś nożyce w dłoni. Oddech dziewczyny znacznie przyspieszył, a do niej nie docierały żadne słowa skierowane w jej stronę. Leżała na podłodze w bezruchu, czując jak jej ciało przepełnia strach.
I już człowiek w masce miał się z nią zderzyć, aczkolwiek czyiś dotyk na jej talli, wyrwał ją z obłąkania. Przeniosła przestraszone tęczówki na twarz Theo, który pomógł jej wstać z ziemi, podczas gdy Scott i Stiles podnosili Deatona.
Ruda ustabilizowała swój oddech, przymykając powieki, ale poczucie słabości nie dawało jej spokoju. Nawet nie zorientowała się, że nadal pozostała w objęciach Raekena, któremu najwyraźniej to nie przeszkadzało w przeciwieństwie do Stilesa.
– Jak nas znalazłeś? – spytał Scott, kierując pytanie do Theo.
– Wy tu pracujecie. – stwierdził szatyn, mówiąc o McCallu i Stilinskiej. – Poza tym, słyszałem o Tracy.
– To ten Theo? – zapytał Deaton, na co dwójka przyjaciół skinęło mu zgodnie głowami.
– Mogę pomóc. Nie musicie mnie przyjmować do watahy, ale pozwólcie mi pomóc złapać tą dziewczynę. – stwierdził Theo, przez co duet chłopaków spojrzał po sobie.
W tym czasie Josephine oddaliła się od reszty, chcąc opatrzyć ranę na swojej lewej ręce. Wylała środek odkażający na ranę i omal nie krzyknęła z uczucia pieczenia.
– Suk...
– Język. – przerwał jej Stiles, co ona skomentowała jedynie przewróceniem oczami. – Boję się o to co mogła zrobić Tracy.
– Ze spokojem, pewnie je jelenia z Malią. – stwierdziła rudowłosa z przekąsem w głosie, spotykając się z jak gdyby dumnym spojrzeniem Theo.
Sarkazm Stilinskich to była moc, która nigdy nie umierała. Nawet w sytuacjach kryzysowych. Scott szybko podjął decyzję o wyśledzeniu Tracy, wobec czego podzielił grupę na dwa zespoły; Stiles wraz z Deatonem pojechali z nim, za to Jo (ku niezadowoleniu brata), pojechała z Theo jej samochodem. Wsiedli więc do samochodu, a dźwięk ponownie powrócił do głowy Josephine, która przez to zacisnęła ręce na kolanach, wiedząc, że jeśli otworzy oczy znowu zobaczy maskę.
– Hej. – dobiegł do niej kojący głos Theo. Chłopak wyczuł u towarzyszki niepokój. Nie wiedząc jak się zachować w tej sytuacji delikatnie ułożył swoją rękę na jej ręce, chcąc by ta zwróciła na niego uwagę. – Wszystko dobrze?
– Tak..
– Chcesz, żebym poprowadził?
Rudowłosa pokiwała twierdząco głową, kierując wzrok na jego osobę. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, a warga dziewczyny zadrżała. Raeken sam nie wiedział dlaczego to zrobił, ale kciukiem starł łzę z jej policzka, w lekki sposób obejmując polik ręką.
– Jestem tu. Nie musisz się bać. – szepnął, powoli zjeżdżając ręką na szyję nastolatki.
Rudowłosa pokiwała lekko głową, uspokajając swoje drżące ciało. Kontakt wzrokowy z Theo sprawił, że poczuła jak rumieni się na policzkach. Żadne z nich nie zdawało sobie sprawy z tego jak niebezpiecznie blisko siebie byli, aczkolwiek ten moment przerwał im dźwięk wibrującego telefonu. Josephine wyciągnęła telefon, odbierając połączenie od Stilesa.
– Jo, jedźcie na komisariat. Wiemy, że Tracy chce zabić tych, którzy próbowali jej pomóc. Jej ojciec, psychiatra. Wszystko się składka. Teraz poluje na panią Martin, dlatego jedziemy na komisariat. – powiedział szybko Stiles i zakończył połączenie.
Wymienili się ciekawskimi spojrzeniami, po czym jak najszybciej było to możliwe znaleźli się pod komisariatem. Gdy wbiegli do środka wszystko było w ruinie. Przed nimi stał Stiles, który nie potrafił się poruszyć. Josephine wyjrzała mu przez ramię, a widok konającej z bólu Lydii, której krwawiło biodro, zaparło jej wdech w piersiach. Jako pierwszy ruszył się Theo, który zacisnął ściągnięty wcześniej pasek od spodni na ranie dziewczyny, by zatamować krwawienie.
CZYTASZ
ᵂ ᴾ ᴼ ᴶ ᴱ ᴺ ᴵ ᴱ // Theo Raeken
FanfictionKiedy pozostali skreślili go na czarną listę, Josephine Stilinska została przy nim, bo gdy stado zajmowało się sprawami nadprzyrodzonymi, on zajął się nią, otaczając ją opieką. Wiedział, że jest naznaczona przez Doktorów, jednak jego drugie oblicza...