Rozdział 6 cz. 2

91 8 4
                                    


W czwartek rano zabieram Teklę na wybieganie do lasu, chcę ją trochę zmęczyć, żeby nie była nakręcona na spotkaniu z Guciem. Bardzo liczę, że się dogadają. W końcu przyznałam sama przed sobą, że chcę go zatrzymać. Od tego spotkania dużo zależy. Karmię ją tylko rano.

Po południu się szykujemy. Ubieram beżowe dopasowane spodnie, białą koszulkę z krótkim rękawem i czarne tenisówki. Musiałam czymś zająć ręce, więc zrobiłam sobie dwa misterne warkocze, odwrócone francuzy od samego czubka głowy. Ładnie wyglądają na moich włosach, bo są dwukolorowe. Na wierzchu mam sporo jaśniejsze włosy niż od spodu. Ubieram psu czerwone szelki, bierzemy smycz pod kolor, smaczki i w drogę.

Wchodzimy głównym wejściem. Wita nas Hania, pytam o szefa, kiwa, że zaraz go poprosi.

– Gotowe? – Przychodzi po chwili.

Też ubrał dziś białą bluzkę oraz jasne spodnie. Ładna z nas parka. Żadna parka, wariatko. Skup się. Idziemy korytarzem, a Marcin tłumaczy jak powinnam się zachowywać. Jestem bardzo zdenerwowana.

– Musi pani wyluzować. Pies czuje, że się pani denerwuje, to się udziela. – Biorę głęboki wdech i staram się rozluźnić.

Wychodzimy z Teklą na ogród, Marcin wyprowadza na smyczy Gutka. Psy najpierw się obserwują, potem podchodzimy do siebie, wąchają się, merdając ogonami. Może coś z tego będzie. Marcin puszcza luźno Gucia, aby mógł zdecydować czy chce podejść bliżej. Co jakiś czas nagradzamy ich za zachowanie. Po paru minutach spuszczam też Teklę. Zaczynają się bawić, biegać. Mam ochotę skakać z radości.

Stoimy teraz w cieniu drzewa. Ogród kliniki nie jest za duży, to sama trawa plus trzy drzewa. Oprócz tego stoi kilka misek z wodą.

– I co, nie było tak źle? – zaczyna Marcin. Kiwam tylko, bo mam gulę w gardle, nie sądziłam, że się wzruszę. – Od początku wiedziałem, że go pani zatrzyma.

– Niby skąd?

– Widziałem jak pani na niego patrzy. Wzrok, który mówił: „będziesz mój".

Co za tekst! Zerkam na niego, obserwuje mnie tak, że przez chwilę mam wątpliwości, czy miał na myśli psa.

– Czemu się pan tak przygląda? – pytam w końcu.

– Będąc szczerym, podziwiam warkocze. Sama je pani zrobiła? – Potakuję. – Kilka razy próbowałem się nauczyć robienia zwykłego, ale zawsze polegałem.

– A po co panu taka umiejętność? – Chichoczę.

– Taki zakład. – Wzrusza ramionami i przenosi wzrok na psy.

Hasają sobie wesoło, jeden zaczepia drugiego, lekko się podgryzają, skaczą. Aż serce rośnie.

– Mogę go zabrać przed tym weekendem? – W niedziele jest Wielkanoc, chciałabym, aby był już w domu.

– Jutro ma mieć ostatnie szczepienie, wolałbym, żeby został jeszcze na obserwacji. Jakby się coś działo, to w święta ciężko byłoby pani znaleźć pomoc.

– A macie otwarte w święta? Chętnie przyjadę jeszcze z Teklą.

– Mamy dyżury, ale tylko na karmienie i kontrolę. W święta wszyscy chcą być w domu.

Nie ja.

– Mogłabym podjechać jak będzie któryś pracownik.

– Nie będzie pani świętować?

– Nie obchodzę świąt.

Nie mam z kim.

– Inne wyznanie? – Kręcę głową. – Ateistka?

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz