Rozdział 11 cz. 2

93 8 0
                                    

Maja

Budzi mnie jakiś hałas, chyba dźwięk tłuczonego szkła i ciche „cholera". Zerkam na telefon, prawie dziesiąta. Nie powiem żebym się wyspała, ale nie narzekam. Na twarzy mam szeroki uśmiech, a w brzuchu motylki.

Parę godzin wcześniej, kiedy jeszcze było ciemno, tradycyjnie obudziła mnie potrzeba pójścia do toalety, robiłam wszystko, aby przemknąć bezszelestnie, ale i tak obudziłam Marcina. Od razu zaczął się do mnie dobierać, nie broniłam się za bardzo. Po szybkim numerku ponownie zasnęliśmy.

Teraz zwlekam się z łóżka, ubieram bieliznę oraz długą szarą koszulkę na ramiączkach, sięgającą prawe kolan. Idę do łazienki na poranną toaletę, czeszę się, następnie staję w drzwiach salonu. Opieram się bokiem o futrynę, przyglądam Marcinowi.

Stoi w samych bokserkach przy blacie, coś kroi. Mięśnie na szerokich plecach się napinają. Zagryzam wargę... Ale ma zgrabną pupkę.

– Dzień dobry, zołzo – rzuca przez ramię, nie odwracając się.

– Cześć, dupku.

– Zbiłem szklankę.

– Nie wypłacisz się.

Podchodzę do niego, obejmuję w pasie, przytulając się do pleców. Staję na palcach, zerkam nad ramieniem.

– Co robisz?

– Śniadanie. Jajecznica może być?

– Mhm... To ja pójdę z psami – proponuję.

– Już byłem, nakarmiłem je, kupiłem też świeże bułki.

– Uważaj, bo się zakocham. – Chichoczę mu przy uchu.

– Możesz nakryć do stołu.

– Nie rządź się tak! – Łaskoczę go.

Mijam stół i podchodzę do kanapy, ustawionej tyłem do pokoju. Moje psy mają na mnie wywalone, śpią w najlepsze.

– Nawet się nie przywitacie z mamusią? – Przechylam się nad oparciem, by pogłaskać moje psiaki.

– Miałaś nakryć. – Dostaję mocnego klapsa w tyłek.

– Ała! Poszczuję cię psami! – Siadam na oparciu i zerkam na Teklę oraz Gucia, którzy nawet nie zareagowali na mój krzyk.

– Już się boję. – Łapie moją brodę między kciuk, palec wskazujący. – Jak się czujesz?

– Zaspokojona. – Uśmiecham się.

– Może przez tydzień nie będziesz musiała sobie robić dobrze, wyobrażając sobie jak cię dotykam. – Prycham.

– Tydzień? Widać, że nie znasz moich potrzeb. – Marszczę nos.

– Taka z ciebie nimfomanka? – Zbliża do mnie twarz.

– Nawet nie masz pojęcia. – Nachylam się w jego stronę.

– Chodź, bo ostygnie. – Odsuwa się szybko.

Siadamy przy stole. Muszę przyznać, że się postarał. Jajecznica, warzywa, pieczywo, kawka.

– Dziś planowałam jechać z psami nad jezioro, albo do lasu. Może wybierzesz się z nami? – proponuję.

– Hm... Nie mogę – mruczy, zerkając na zegarek. – Muszę dziś jeszcze... coś załatwić.

Aha! Zaczyna się... Nie dziś, nie mogę, nie pasuje mi, mam sprawę na mieście... Znam te poranne wymówki. Ładne eufemizmy na „spierdalaj, już nigdy nie zobaczysz mnie nago".

– Spoko, luźna propozycja.

– Może innym razem? – rzuca, nie patrząc na mnie.

Jasne...

– Może – mruczę.

– Majka, wszystko w porządku?

– Tak, tak. – Silę się na uśmiech.

– Naprawdę chętnie bym pojechał, ale nie mogę. – Kiwam.

– Umówiłeś nas na wizytę? – Wskazuję psy.

– Tak, środa, trzynasta. Pasuje? – Potakuję. – Tylko nie wiem czy trafisz do mnie, bo mam kilka zabiegów w ten dzień.

Przypadek?

– Myślę, że każdy obetnie paznokcie i pobierze krew.

Już widzę te uniki. Nie raz to przechodziłam. Było miło, ale na tym koniec. Liczyłam się z tym, ale to była świetna noc. Szkoda, że ostatnia. Może jeszcze coś z niego wycisnę...

Kończymy śniadanie, wstaję, podchodzę do Marcina, siadam mu na kolanach okrakiem, przodem do niego. Tak na pożegnanie.

– Rozumiem, że się spieszysz, ale może znajdziesz jeszcze kilka minut?

Całuję go w szyję, płatek ucha, wplatam ręce we włosy. Poruszam biodrami w przód i tył, czuję jak robi się twardy. Obejmuje mnie, dociskając do swojej erekcji.

Już po chwili ujeżdżam go na krześle, doprowadzając nas oboje na szczyt.

***

Marcin jest gotowy do wyjścia przed południem. Ubiera buty przy drzwiach, odprowadzamy go z psami. Staje i nadchodzi niezręczna chwila pożegnania.

– Świetnie się bawiłam. – Przerywam milczenie.

– Ja też. – Obdarza mnie uśmiechem. – Przebiliśmy chociaż wynik tego Rafała? – Robię wielkie oczy.

– O czym ty mówisz? – pytam nienaturalnie wysokim głosem.

– W aucie stwierdziłaś, że miałaś z nim kilka orgazmów. Byłem lepszy? – Szczerzy się.

Ach, ta męska duma.

– Nie prowadzę statystyk. A tamtą noc najchętniej wymazałabym z pamięci. – Nadal czeka na odpowiedź. – Tak, lepszy, zadowolony? – Podpieram się rękami o biodra.

– Zadowolony. Słuchaj, jutro mam dużo roboty, ale... – Kładę mu dłoń na ustach.

– Nie obiecuj. Nie obiecuj, że zadzwonisz czy odezwiesz się jeśli tego nie planujesz.

– Ale... – Próbuje się tłumaczyć.

– Po prostu uznajmy, że było miło i tyle, okej? – Robi mi się smutno.

Unosi brwi na znak zdziwienia, kiwa głową, następnie wychodzi.

Nie raz słyszałam rano przyrzeczenia, że zadzwoni jutro, za dwa dni, za sto piętnaście godzin... Że się odezwie, że napisze, że wyśle gołębia pocztowego. I nic.

Jak już mówiłam, mniej oczekiwań to mniej rozczarowań.

Opieram się czołem o drzwi, przymykam oczy. Jednonocna przygoda. Nie pierwsza w moim życiu i pewnie nie ostatnia.

Tylko dlaczego tym razem jest mi tak przykro?

***

Marcin

Stoję pod blokiem Majki i nie wiem co się właściwie przed chwilą stało. Prawie mnie wyprosiła, powiedziała, że mam nie dzwonić...

Było miło i tyle. I tyle?

W sumie nie wiem na co liczyłem, a nawet czego sam bym chciał. Ale żeby tak po jednej nocy kończyć coś, co się jeszcze nawet nie zaczęło? Szczególnie, że było nam razem naprawdę dobrze. W łóżku przynajmniej się nie kłócimy, nikt nie jest złośliwy.

A jej ciało... Jest piękna. Inteligentna. Zabawna. I taka wkurwiająca.

Nie wiem, czy to nie pociąga mnie w niej najbardziej. To, że jest takim wyzwaniem i zagadką. Ciągle się stawia, musi wiedzieć wszystko najlepiej, zawsze mieć rację oraz ostatnie słowo. Dokładnie jak ja.

Zerkam na zegarek. Kurde, już jestem spóźniony. Muszę się ruszyć! 

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz