Rozdział 12

134 9 1
                                    


Maja

We wtorek jadę do firmy, bo jest zebranie w sprawie nowego projektu. Mamy wdrożyć nowy dział w sklepie internetowym, trzeba omówić i ustalić wiele kwestii, więc spotykamy się na miejscu.

Marcin się nie odezwał...

Spotkanie trwa kilka godzin, zadania zostają przydzielone. Kończymy akurat w porze lunchu, więc staram się wyciągnąć Lizkę na miasto. Idziemy do pobliskiej meksykańskiej knajpki. Zamawiamy po burrito.

– Planujemy coś na majówkę? – zaczyna przyjaciółka. W tym roku weekend będzie długi, od soboty, aż do wtorku.

– Babcia mnie zapraszała, ale w ostatniej chwili się rozchorowali. Wolę nie jechać do nieznanego mi wirusa. Umówiłam się z nią na inny termin. Więc właściwie jestem w domu. Na pewno będę chciała zabrać gdzieś psy nad wodę.

– Mogę jechać z wami. Może w sobotę do południa? Rozłożymy się gdzieś na Paprocanach na kocyku, złapiemy trochę słońca.

– Chyba ty. Wiesz jak ja muszę uważać przy mojej jasnej karnacji.

W zeszłym roku wybrałyśmy się na przejażdżkę rowerami w połowie kwietnia. Ubrałam koszulkę na ramiączkach i krótkie spodenki. Było ciepło, ale bez szaleństw. Mój pierwszy kontakt ze słońcem skończył się patriotycznie. Byłam biało-czerwona. A bardziej czerwono-biała. Dwa dni nie mogłam się ruszyć. Elizka nawet przyjeżdżała wyprowadzać Teklę, bo pójście do łazienki na siku było dla mnie wyzwaniem. Mojej przyjaciółki nawet nie ruszyło. Od razu była pięknie brązowa. Dzięki ci, jasna karnacjo!

– Weźmiesz porządny krem z filtrem.

– Jeszcze nie wynaleźli takiego filtra, który by mi pomógł. – Przewracam oczami. – Możemy zrobić piknik, ale w cieniu.

– To weźmiemy dwa koce. Ja położę się na słonku, jak normalny człowiek, a ty, jak przystało na córkę mleczarza, schowasz dupę w cieniu.

– Stoi.

– Jakaś imprezka?

Nie mam ochoty na zabawę, ale w domu też nie chcę siedzieć.

– W niedzielę? – proponuję.

– Zbiorę ekipę. – Kiwam wolno głową. – Majka, co jest? – Marszczę czoło.

– Nic, wszystko normalnie.

– Chodzi o niego, prawda?

– O kogo?

– Nie udawaj głupszej niż jesteś – wypala ze śmiechem. – Jednak było coś między wami w ten piątek, tak? Spałaś z nim?

– Nie spałam z nim... w piątek. – Nigdy, ale to NIGDY nie okłamałam Elizy. Wiem, że ona też jest ze mną całkiem szczera. Czasem aż za bardzo.

– Oj, ty suczko! A jednak poszliście do łóżka! Kiedy? – Aż jej się policzki zaczerwieniły.

– W sobotę. – Wzdycham.

– Opowiadaj!

Streszczam wydarzenia sprzed kilku dni aż do powrotu do domu.

– No i w korytarzu mnie pocałował, a potem jakoś poszło. Trochę przez przypadek.

– Jakoś? – Uśmiecha się pod nosem.

– Lepiej niż jakoś. – Opadam plecami na oparcie.

– Jeden numerek? – Dopytuje wścibska Lizka. Zerkam na nią ukosem. – Dwa?

– Trzy. Plus rano jeszcze jeden.

– Wow! To nie taki przypadek. Jak nie ma chemii, to nie ruchasz się z kimś tyle razy pod rząd.

Skłodowska – Curie się znalazła.

– Co teraz?

– Nic. – Wzruszam ramionami.

– Jak nic?

– No nic. Rano mnie zbył. Proponowałam, żebyśmy spędzili razem czas, wspomniałam o wizycie psów. Nie skorzystał z zaproszenia i podkreślił, że niekoniecznie on nas przyjmie w klinice. Przed wyjściem unikał mojego wzroku. Chciał coś obiecywać, że zadzwoni, ale mu przerwałam, żeby się nie zarzekał, jeśli nie ma takich planów. Od tego czasu milczy. Więc chyba sytuacja jest jasna.

– Minęły dopiero dwa dni, może rzeczywiście wtedy nie mógł, a w pracy ma innych pacjentów. Nie dopisuj sobie historii.

– Może. Ale w większości przypadków historia jest taka sama. Ty wiesz najlepiej.

– Chcesz żeby się odezwał. Widzę to. – Milczę. Nie chcę kontynuować tego tematu. – To jak było? – Lizka widzi moją niechęć do zwierzeń, więc zmienia bieg rozmowy na bardziej interesujący ją temat. – Dobry jest?

***

Wieczorem słyszę sygnał przychodzącej wiadomości. Serce zaczyna galopować. Głupie serce.

Łapię za komórkę, z nadzieją szukam napisu „Marcin", a zamiast tego widzę „Konrad". Serio? Czego on może chcieć?

Nasz kontakt, po moim spontanicznym pocałunku, zdecydowanie się zmniejszył. Konrad zaczął unikać sytuacji kiedy byliśmy sam na sam. Kiedyś wszędzie byliśmy razem, później często zostawałam sama. To był dla mnie bardzo ciężki czas. Zaczęłam się wtedy głodzić, później były badania, dieta, wyrzeczenia.

Konrad zaczął spotykać się z taką jedną, Andżeliką.

Suka.

Większość uwagi poświęcał jej.

Suce.

Później były studia, każdy się rozjechał do innego miasta, ale mieliśmy dość regularny kontakt. Często dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy, byliśmy na bieżąco z wydarzeniami z życia. Ja znalazłam sobie chłopaka, on się zaręczył z jakąś panną z roku.

Pewnie też niezła z niej suka.

Dostałam nawet zaproszenie na ich ślub, ale nie poszłam. Nie miałam ochoty patrzeć na ich wspólne szczęście. Poza tym wtedy nie uporałam się jeszcze ze stratą rodziców. Po ich ślubie nasza relacja właściwie przestała istnieć. Sporadyczna wiadomość na święta, czy urodziny. Od wspólnych znajomych dowiedziałam się, że zaraz po ślubie się zapłodnili i czekają na pierworodnego.

Przyznaję, że zdarzyło mi się parę razy sprawdzać go w necie, ale nie wrzuca nigdzie żadnych informacji na swój temat. Nic. Ani zdjęć, ani wiadomości. W mojej głowie jest wysokim przystojniakiem z błyskiem w oku, który mnie odrzucił.

Nie mam pojęcia czego może ode mnie chcieć, ale ciekawość zwycięża, więc czytam wiadomość.

Przyjeżdża na długi weekend do Tychów, proponuje spotkanie. Kuszące, nie powiem. Chciałabym wiedzieć co u niego, jak się zmienił, co robi.

Dobra, ryzyk, fizyk. Umawiamy się na kolację w znanej restauracji. On zaproponował miejsce. Byłam tam raz. To wyrafinowana włoska kuchnia, trzeba będzie się lepiej ubrać. 

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz