Rozdział 25

84 9 0
                                    


Maja

– Będziemy po ciebie za pięć minut. – Słyszę głos Marcina przez telefon. – Chyba, że coś ci wypadło. – Jest dość oschły. Nie mogę się dziwić, trochę go olewałam przez ten tydzień.

– Będę czekać na dole.

Podjeżdżają punktualnie, ale innym samochodem. Martyna siedzi z tyłu w foteliku, ja wsiadam z przodu. Witamy się, podaję adres sklepu, po czym zapada cisza.

– Inne auto?

– Tym wożę Martynę, mam wpięty fotelik na stałe. Drugi samochód jest dla mnie.

Żeby się nie wydało, że masz dziecko.

Przez ostatni tydzień uznałam, że zadziałałam zbyt emocjonalnie. Za szybko przeszłam do normalności po takiej informacji. Nie mogę udawać, że nic się nie zmieniło, że teraz jesteśmy jedną wielką rodziną, że przecież to normalne, że facet ukrywa córkę. Staram się odciąć od uczuć, zrobić co jest do zrobienia i tyle.

– Jak było w przedszkolu? – Marcin przerywa milczenie.

Z tylnego siedzenia rozlega się teraz wesołe trajkotanie o całym dniu pełnym wrażeń.

– Zjadłaś obiad? – pyta.

– Tato!

– Martyna!

– Trochę... – wykręca się mała.

– Ile?

– Pół zupy i jeden ziemniak.

– Obiecałaś mi coś!

– Było niedobre. Fuj!

Jak całowanie.

– A co było? – docieka jej tata.

– Kapusta i ryba.

– Możemy zjeść coś po zakupach – proponuję, bo sama jestem głodna. – Co lubisz? – pytam do tyłu.

– Pizzę!

Zuch dziewczyna!

– Możemy iść na pizzę? – bardziej pytam niż stwierdzam, nie chcę wchodzić w kompetencje rodzica.

– Jest dwa do jednego – stwierdza zrezygnowany Marcin.

– Tylko, że ja lubię taką bez niczego, tylko sos i ser.

– Margheritę? – Potakuje.

Chyba się dogadamy. Marcin tylko lekko się uśmiecha.

Docieramy na miejsce. Jest to galeria handlowa, na miejscu są trzy sklepy dziecięce, więc mam nadzieję, że szybko coś wybierzemy.

Najpierw udaje się nam kupić prezent dla solenizantki. Doradzam im zestaw kreatywny do samodzielnego wykonania torebki. Jest baza i farby, dziecko musi samo pomalować sobie torebkę jak uważa. Martynka wybiera wzór z jednorożcem. Teraz czas na sukienkę.

W pierwszym butiku nie ma nic sensownego, ale w drugim jest duży wybór sukienek. Bierzemy kilka, Marcin wchodzi z córką do przymierzalni, a ja jeszcze krążę.

W oko wpada mi jeden model, który kojarzy się z Elzą z bajki. Dół jest za kolano, wykonany cały z wielu warstw błękitnego tiulu, wierzchnia warstwa jest srebrzysta i lekko połyskuje. Góra sukienki ma krótki rękaw z tej samej tkaniny, a reszta jest z delikatnej bawełny w tym samym kolorze. W pasie ma srebrną tasiemkę, wiązaną z tyłu na kokardę. Zerkam na metkę. Kogoś pogięło! Sama kupiłabym za to niezłą kreację i jeszcze poszła na drinka.

Martyna akurat wychodzi w kolejnej sukience, tym razem bordowej.

– W tej też bardzo ładnie wyglądasz. A ta? – Pokazuję jej błękitną.

– Jak Elzy! Chcę tą!

– Najpierw ubierz.

Znika w przymierzalni, gdzie Marcin tylko przewraca oczami. I tak jest dość cierpliwy.

– Córka jest do pani bardzo podobna – odzywa się ekspedientka.

Czy ona jest ślepa!?

– Macie identyczne oczy – precyzuje.

Uśmiecham się tylko, bo co mam jej powiedzieć?

Za chwilę dołącza do mnie zadowolona Martynka oraz wkurzony Marcin.

– I jak?

– Błękitna, tato. Kupisz mi? – Marcin zerka na cenę, od razu wybałusza oczy.

– Miałbym za to dwie gry na konsole.

Każdy ma swoją walutę.

– To może być prezent ode mnie. – Sięgam po wieszak.

– Przestań! – Wyrywa mi. – Bierzemy. – Podaje kobiecie za ladą, ta zaczyna kasować.

– Dziękuję. – Martyna się do mnie szczerzy.

– Nie miałam w to wielkiego wkładu. – Trącam ją palcem w nos. – Teraz coś zjemy? Burczy mi już w brzuchu. Jak się mierzyliście to znalazłam niedaleko pizzerię – mówię już do Marcina. Kiwa tylko głową. Wygląda na wyczerpanego.

Przecież to były tylko dwa sklepy.

– Macie w domu buty? – pytam.

– Białe mogą być? Mają srebrną kokardkę. – Widzę w jego oczach desperację.

– Będą pasować. Widzę, że lubisz shopping – ironizuję.

– Cieszę się, że mamy to z głowy. – Chce mnie wziąć za rękę, ale ją zabieram.

Nie chcę żadnych czułych gestów. Nie chcę... Bo znów pozwolę sobie na myślenie głupim sercem.

***

Marcin

Po dziesięciu minutach jesteśmy w pizzerii. Zamówiliśmy dwie duże margherity oraz dzbanek lemoniady. W lokalu mają kącik dla dzieci, więc Martyna poszła się pobawić.

Widzę, że Majka jest spięta, unika mojego wzroku i dotyku. Wiedziałem, że przez te kilka dni się zdystansuje. Dlatego nie chciałem jej wypuścić z ramion. Jakbym ostatni raz ją przytulał.

– O której jutro ta impreza? – pyta.

– Na siedemnastą. Do dwudziestej. Mamy około piętnastu minut dojazdu.

– To będę przed czwartą u was.

– Przyjadę po ciebie – oferuję.

– Wolę być swoim autem.

Żeby szybciej uciec, w razie potrzeby.

– Nasza kolacja aktualna? – upewniam się, potakuje. – Dzięki za dziś. Małej czasem brakuje kobiecej rady, jak widać nie znam się wystarczająco na damskiej modzie. – Uśmiecha się. W końcu.

Podają nasze pizze, Martyna zjada nawet dwa spore kawałki. Jak na nią to wielki sukces. Pakujemy resztę do domu. Majka po powrocie maluje małej paznokcie na perłowy róż, czekamy aż wyschnie, odwozimy gościa do domu, następnie wracamy do siebie.

Martynka całą drogę nawija. Przeżywa imprezę, sukienkę, prezent i zachwyca się Majką.

Kurde, mała, nie przywiązuj się, proszę. Nie wiem czy Majka długo z nami zostanie, kochanie...

Pan i Pani M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz