IV. Burza

230 14 4
                                    


Tenko skończył dwadzieścia lat - doprawdy, straszliwa wyrosła z niego kreatura. Zamknięty w czterech ścianach knuł najobrzydliwsze intrygi i odliczał dni do zemsty, która wielkimi krokami zbliżała się coraz prędzej.

Właśnie powierzono mu misję pierwszego ataku na UA. Szybkim krokiem przemierzał korytarze posiadłości bo Mistrz wezwał go do siebie, zapewne w celu omówienia planu działania.
Stanąwszy w końcu przed gabinetem, odzianą w czarną rękawiczkę dłonią, wolno pociągną za klamkę. Drzwi ustąpiły ukazując siedzącego za biurkiem Mistrza.

— Shigaraki Tomura — przywitał go.

— Mistrzu — skinął zamykając za sobą drzwi — do ataku zostały jeszcze dwa tygodnie ale...

— Och Tomura, wszystkie te kwestie zostawiam wyłącznie tobie. Na pewno dobrze sobie poradzisz, jestem tego pewien. — Zapewnił zaplatając palce pod brodą.
— Zaprosiłem cię tu ze względu na nieco inne okoliczności. — Zamilkł na chwilę jakby przy próbie budowy napięcia. — Misja na wybrzeżu dobiegła końca.

Shigaraki drgnął. Głowę miał zwieszoną, a twarz zakrywały mu długie pasma jasnoniebieskich włosów.
— Ona... — zaczął niepewnym głosem — ona... wróciła?

— Sądziłem, że jednak choć trochę się ucieszysz. Gdy byłeś młodszy bardziej za nią przepadałeś — westchnął.
— Zachowywałeś się jak jej młodszy brat, pamiętasz? Wszędzie za nią chodziłeś.

Tomura milczał.

— Cóż... może i lepiej, że nie czujesz już do niej przywiązania. — Dodał po chwili. — Wolałbym jednak abyś miał w niej raczej sojusznika niż wroga. Powinna być już u siebie, pójdź się przywitać.

— Tak, Mistrzu. — Odparł cicho i bez pośpiechu udał się w stronę wyjścia.

Coś niezwykle głośno dudniło mu w uszach, kiedy dysząc ciężko, mijał następne korytarze. Gdy był już na trzecim piętrze, pewny że o tej porze nie powinno być tu nikogo, rzucił się nagle przed siebie.
Potykając się co chwila o własne nogi biegł tak szybko, na ile tylko pozwalały mu jego nędzne mięśnie. Dłonie miał drżące, a dziki wzrok celował w drzwi na przeciwległej ścianie. Dopadł ich w końcu, a te otworzyły się z takim rozmachem, że niemal wypadły z zawiasów. Tomura wparował do środka i wytrzeszczając oczy mierzył pokój swoim napastliwym spojrzeniem.

Łóżko było pościelone, rolety zasunięte, a podłogę pokrywała cienka warstwa kurzu. Nic się nie zmieniło, wszystko było jak przeszło sześć miesięcy temu.
Kolana ugięły się pod nim gdy zdał sobie sprawę, że Mistrz go oszukał. Sprawdzał go i teraz wie już wszystko.
Przełykając ślinę oparł się o framugę. Coś potwornie paliło go w piersi. Wzrokiem powiódł jeszcze w stronę okna gdzie ciemne, burzowe niebo rozbłysło rażone błyskiem piorunu. Deszcz lunął na ziemię.


Szedł wolno gotując się sesję drapania, która rozpocznie się zaraz gdy tylko zamkną się za nim drzwi jego pokoju. Przestąpił próg.

W sypialni Tomury unosił się tego wieczoru zapach letniego deszczu. Najpierw wydało mu się, że chyba ma gorączkę i właśnie dostał omamów, ale chwile mijały, a postać nie znikała.
Wyglądała jak nocna zjawa, wyjęta z jakiejś starej baśni. Cała mokra w lepiącej się do jej ciała białej sukni, wpatrywała się w przecinające chmury błyskawice.

Z ust Shigarakiego wyrwał się drżący oddech. Sylwetka drgnęła, a krótkie, białe włosy zakołysały się ciężko rozsiewając po ziemi więcej burzowych kropel.

Ona chyba po prostu musiała być piękna. Biała gołębica ze zmokniętymi piórami utknęła na ziemi pośród szarych ptaków.

Zwilżona deszczem twarz mieniła się niby to mokra od płaczu, a sine wargi drżały przy próbach wypowiedzenia najprostszych słów. Jego własna porcelanowa pozytywka, której w żaden sposób nie umiał zmusić do piruetów. Tańczyła jak i kiedy chciała, tyle że nie na deskach rosyjskich teatrów, a w zakątku jego brudnego serca.

— Tenko? — Od ścian odbił się jej słaby głos. Serce Shigarakiego zatłukło boleśnie jakby rażone falą elektronów. — Wszystko dobrze?

Twarz mu pobladła, a źrenice zwęziły się w małe czarne kropki.

— Nabrudziłam, przepraszam... — wtrąciła spoglądając na mokrą podłogę — zaraz to wytrę.

Chwiejąc się zrobiła krok w przód. Jej koszmarnie poranione nogi wiły się całe w opatrunkach, ledwo utrzymując ciężar ciała. Przy każdej próbie ruszenia w materiał bandaży wsiąkała czerwona toń krwi. Nagle poczuła jak cudze ramiona wolno unoszą jej ciało ku górze.
Ostrożnie trzymając ją blisko piersi Tomura sunął miękkim krokiem w stronę łóżka.

— Czemu się nie odzywasz? — Zapytała cicho kiedy ułożył ją na białej pościeli, a chwilę później sam zajął miejsce obok.

Amanai odsunęła się lekko by móc mu się lepiej przyjrzeć. Zdążyła pochwycić tylko jego dziki wzrok kiedy to jakby przerażony, spanikowanym ruchem przycisnął jej twarz z powrotem do swojej piersi.

— Coś się stało kiedy mnie nie było? Ktoś ci dokuczał? — Zapytała stłumionym głosem i wyciągając dłoń zaczęła gładzić go po łopatkach. — Powiedz mi Tenko.

Przełykając ślinę zerknął w dół, gdzie spod śnieżnej grzywki spoglądały na niego blade, zmęczone błękity. Amanai miała miłe, smutne oczy.

— Tak bardzo za tobą tęskniłem. — Wybełkotał drżącym głosem — Dlaczego zniknęłaś na tak długo? Dostałem własną misję, wiesz? Chciałem ci powiedzieć, wiedziałem, że będziesz szczęśliwa. Tak okropnie chciałem zobaczyć twoją twarz. — Szepnął, a oczy zaszły mu łzami.
— Ale ty nadal nie wracałaś. Myślałem... myślałem, ż-że... — Głos znowu mu zadrżał, powstrzymując łkanie czknął spazmatycznie i spuścił wzrok.

Milczał chwilę, po czym uniósł głowę i spoglądając na jej twarz z dziwnym umiłowaniem, szepnął:
— Nie ma nic, czego bym ci odmówił. Nic czego bym dla ciebie nie zrobił. Tylko... tylko bądź ze mną już zawsze.

Coś osobliwego błysnęło w oczach Amanai. Jakaś dzika iskra, która maskując się prędko, zniknęła zgubiona jednym mrugnięciem.

A m a n a i || Shigaraki Tomura !yandere!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz