IX. Jak Ślizgońsko z twojej strony!

356 26 2
                                    

Bez względu na porę dnia lub roku, Lochy były miejscem przerażającym i pogrążonym w wiecznym półmroku. Zero okien. Zero słonecznego światła. Wszechobecny dym, unoszący się z zawieszonych na ścianach pochodni.

Tunele śmierdziały wilgocią, mchem i wodą, która często kapała z sufitu w deszczowe jesienne i wiosenne dni. Było to ponure, mroczne miejsce, dopasowane do charakteru posępnego lokatora, który żył tu od co najmniej dwóch dekad swojej samotnej egzystencji.

Hermiona nie była nawet pewna, czy potrafiła znieść kolejną rozmowę z tym wrednym typem. Jednak była również zbyt zmęczona by okazać Poppy jakiekolwiek oznaki asertywności. Poszła więc po prostu za ciosem, kompletnie nie wiedząc, co innego mogłaby teraz uczynić.

Tamta Hermiona, która już dawno odeszła, z pewnością znalazłaby jakieś rozwiązanie ‒ to ona była zawsze tą inteligentną, obytą z ludźmi częścią Złotej Trójcy.

Teraz, wszystkim co z niej pozostało, była ta wiecznie trzęsąca się, przewrażliwiona na swoim punkcie istota, snująca się po zamku niczym kolejny z jego duchów. Gdzieś w głębi własnego mózgu Hermiona już krzyczała: jej psychika płonęła, lecz na zewnątrz nadal udawało się jej zachować spokój. Zrobi to. Musi.

Puk-puk.

W odpowiedzi nie było żadnego: „Kto tam".

Żart nie wypalił.

Żart słyszalny tylko w jej zniszczonym umyśle.

I jeszcze raz: puk-puk.

I kolejna przedłużająca się cisza.

Pieprzyć go, pieprzyć Poppy. Pieprzyć wszystkich.

Była przemarznięta. Była zmęczona ponad swoje najśmielsze wyobrażenia. Jedynym, co teraz czuła, był potworny ból głowy, budujący się gdzieś w okolicy jej łuków brwiowych.

Cholera jasna.

Siedziała na zimnej posadzce lochów, wcale już nie wiedząc, po co tam przyszła i gdzie dokładnie się znajduje. Pulsujący ból nasilał się z każdą chwilą, pole widzenia zawęziło się a jej żołądek...

Snape wybrał dokładnie ten moment by pojawić się u drzwi i, ku swojemu niemiłemu zaskoczeniu, zdał sobie sprawę, że siedząca pod progiem czarownica wymiotuje wprost na jego buty.

Zaklął, zaklęciem wyczyścił siebie i podłogę dookoła, po czym otworzył drzwi nieco szerzej, by dziewczyna mogła wejść do środka.

‒ Czyś ty kompletnie postradała zmysły? ‒ zapytał niebezpiecznie spokojnym tonem.

‒ Proszę mi wybaczyć, profesorze ‒ wymamrotała. ‒ Proszę mi wierzyć, że jestem równie zaskoczona, co pan.

Wymioty skutecznie rozprawiły się z koszmarnym bólem głowy.

‒ To musiała być migrena ‒ powiedziała przepraszająco.

‒ Och, zdecydowanie ‒ jego głos brzmiał szorstko i nieprzyjemnie, chociaż był jedynie magicznym hologramem w jej głowie.

A może urok tylko pogarszał sprawę?

‒ Co ty sobie wyobrażasz? ‒ zapytał wreszcie.

‒ Przepraszam?

‒ Masz rację, Granger, masz zdecydowanie za co błagać mnie o przebaczenie. ‒ Uśmiechnął się krzywo. ‒ Co tutaj robisz, panno Granger ‒ zapytał ponownie, tym razem w niemal kulturalny sposób.

‒ Przyszłam, żeby zapytać, czy nie ma pan przypadkiem Eliksiru Pieprzowego dla... Poppy, bo, jak się okazuje, skończyły jej się zapasy.

Warknął wrednie: dziwny, zniekształcony dźwięk wydostał się z jego zdruzgotanego gardła.

‒ Jak się okazuje ‒ przedrzeźniał ją, ‒ właśnie uwarzyłem cały kociołek tego cennego medykamentu, mogę więc oddać kilka fiolek. Usiądź, Granger i poczekaj jak musisz, tylko, jeśli łaska, postaraj się nie potraktować moich mebli tak jak wcześniej butów.

Prawie się zaśmiała. Prawie. Ostatecznie jednak udało jej się powstrzymać chichot.

Podążyła za nim wzrokiem, gdy Snape wyszedł do sąsiedniego pomieszczenia.

Laboratorium ‒ przeszło jej przez myśl.

Był dziwacznym, trudnym mężczyzną, zawsze o tym wiedziała. Każdy był tego świadom. Jednak co tkwiło w samym środku tego pokręconego człowieka, którego zdawał się zgrywać?

A może wcale nie udawał... Może był dokładnie taki, jakim go widzieli: socjopatycznym, srogim potworem pozbawionym współczucia.

Nie, to nie mogło być aż tak proste...

Już wrócił, stał przed nią z grymasem godnym drapieżnika lustrującego potencjalną ofiarę.

Niech cię Merlin, Snape...

‒ Dziękuję, profesorze ‒ powiedziała po prostu, gdy wyciągnął do niej dłoń z kilkoma buteleczkami.

‒ Chętnie służę pomocą, panno Granger. Jeśli tylko uchroni to moją własność od ponownego pokrycia wymiocinami, mogę dostarczyć ci praktycznie wszystko.

Żartował sobie, prawda?

‒ Pójdę już i oddam to Pomfrey ‒ zapewniła.

Wzruszył ramionami.

‒ Jak sobie życzysz. I tak zamierza złożyć mi jutro wizytę z samego rana, domagając się kolejnych zapasów.

Zdecydowała, że lepiej będzie się nie odzywać i pozostawić cierpką uwagę na temat Poppy Pomfrey bez komentarza. Przecież Snape wiedział równie dobrze jak i Hermiona, że w przeciwieństwie do niego, starsza kobieta nie znała się wystarczająco na eliksirach, by uwarzyć go samodzielnie. Jednak wolała nie doprowadzać kolejnej sprzeczki. Przynajmniej nie teraz gdy czuła się tak zmęczona.

Snape w tym momencie wyślepiał na nią oczy z zaintrygowaniem widocznym na zimnej, bladej twarzy. Tym co wprawiło ją w lekkie zdumienie był fakt, że czarodziej zdawał się tak samo jak ona znużony i nerwowy zarazem

Oczywiście, że tak!

Koniec końców był od niej starszy o niemal dwie dekady, walczył w dwóch wojnach, służył dwóm panom przez prawie połowę swojego życia i nie posiadał kompletnie żadnych przyjaciół lub rodziny, u której mógłby szukać wsparcia.

To musiało być dla niego... wyniszczające.

‒ Nie mam pojęcia o czym konkretnie teraz myślisz, Granger, ale zdecydowanie nie podoba mi się sposób, w jaki na mnie patrzysz więc musze prosić cię o natychmiastowe zaprzestanie tej praktyki. ‒ Jego słowa wytrąciły kobietę z zamyślenia.

O tak, stał tu przed nią: złośliwy, wredny dupek.

‒ Ja... ‒ zaczęła, ale Snape uciszył ją uniesieniem ręki.

‒ Skończ to wariactwo, dziewczyno i zacznij zachowywać się jak przystało na przyszłą nauczycielkę, nie jak kolejne brzemię Minerwy. Przybyłaś do Hogwartu żeby jej pomóc, czyż nie? Zdaje się, że teraz zaczynasz żałować swojej decyzji.

‒ Skąd może pan to wiedzieć, profesorze? ‒ rzuciła.

‒ Nie tyle wiem, co zgaduję. ‒ Uśmiechał się gorzko. ‒ Umiejętność przewidywania, co kryje się pod czyjąś czaszką, jest jednym z moich największych talentów i uratowała mi życie tak wiele razy, że dawno straciłem rachubę.

‒ I jak pan to robi?

Jego twarz stanowiła teraz mieszankę złośliwości i mrocznego rozbawienia.

‒ To sekret, panno Granger. ‒ To mówiąc, wypchnął Hermionę ze swoich kwater i zamknął za nią drzwi.

Deep bruises of war (tłumaczenie) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz