XI. Przebłysk prawdy

312 27 1
                                    

Czas płynął wartko, mijał niemal niepostrzeżenie. Snape znów stał się zimny i nieprzenikniony jak zawsze. Czasami wracała pamięcią do ich krótkiej chwili szczerości tydzień temu, na Wieży Astronomicznej. Rzadko jednak starała się zrozumieć jego niegdysiejszą potrzebę podzielenia się z nią dobrą radą: wolała raczej przypisać to żartowi, traktować jako sen; wszystko, byle nie umieścić tego w świecie prawdziwej natury swojego dawnego nauczyciela.

Bo przecież brzmiało to dla Hermiony niczym kompletny nonsens: szczery i otwarty Snape! Zapewne nawet spotkanie całego i zdrowego Dumbledore'a byłoby dla niej znacznie mniej szokującym i niespodziewanym przeżyciem niż takie zachowanie surowego zwykle Mistrza Eliksirów.

Czy może się myliła?

Może była to tylko maska, która prezentował przed wszystkimi poza swoja samotna osobą?

McGonagall nie tylko zdołała tolerować go przez ostatnie dwie dekady, lecz zdawała się go także lubić i litować nad nim pomimo jego oczywistej niechęci. Ze swojej strony, Snape traktował dyrektorkę i dawna koleżankę z wielkim szacunkiem. Kim dla siebie byli? ‒ Niejednokrotnie zadawała sobie to pytanie. Minerwa, będąc znacznie od niego starszą, mogłaby być jego matką. Być może nawet odgrywała wobec niego podobna rolę tu w Hogwarcie; jako, że Snape nie posiadał żadnych żyjących krewnych, żadnych przyjaciół, żadnego ciepłego kąta poza zamkiem...

O tyle, o ile jej było wiadomo...

A może się myliła? Może wszystko, czego udało im się o nim dowiedzieć, było kompletną bzdurą? Może wszyscy byli po prostu uprzedzeni?

Może był więc towarzyski? Czym się interesował? Co robił w wolnym czasie? Czy w ogóle jakikolwiek miał?

Trudno jej było w to uwierzyć. Snape zawsze szukał sobie jakiś zajęć, nowych obowiązków; Hermiona czasami zastanawiała się, czy ten człowiek znajdował kiedykolwiek czas na sen. Zauważyła ten szczegół nawet wcześniej, gdy jeszcze uczyła się w Hogwarcie, ale teraz, gdy stali się współpracownikami, zdało jej się to nawet bardziej oczywiste.

Więc co dokładnie miało znaczyć jego zachowanie? Co próbował jej pokazać? I dlaczego?

Westchnęła, czując się zupełnie bezsilna w próbach dotarcia do prawdy.

Może dziwaczne zachowanie było przejawem nadchodzącego szaleństwa. Tylko czyjego ‒ Snape'a, czy jej własnego? Na ten moment nie była w stanie zdecydować.

Czas mijał, lecz jej praktyki z Eliksirów nawet się jeszcze nie zaczęły. Spodziewała się, że zaczną pracować przed początkiem semestru. Nie, żeby tęskniła za jego towarzystwem, ale rozsądek podpowiadał, że mądrze byłoby przyzwyczaić się do siebie nawzajem w jakimkolwiek stopniu, zanim przybycie uczniów spieprzy wszystko jeszcze tylko trochę bardziej.

Więc, czując się ostatnio nieco lepiej i widząc, że z kalendarza w pokoju nauczycielskim jasno wynika, że do rozpoczęcia nowego roku pozostało już niewiele czasu, podczas jednego z lunchów, Hermiona posłała Snape'owi długie, uważne spojrzenie, by ocenić czy jeśli przemówi, czarodziej już na samym wstępie nie zacznie ostrzegawczo na nią warczeć.

Chrząknęła, by zwrócić na siebie jego uwagę, lecz Mistrz Eliksirów zdawał się w tym konkretnym momencie zupełnie nieświadomy jej istnienia.

‒ Profesorze? ‒ zapytała cicho.

Snape spojrzał na nią wzrokiem pełnym niedowierzania.

‒ Z jakiegoż to arcyważnego powodu postanowiła się pani dziś nade mną znęcać, panno Granger?

Hermiona poczerwieniała na twarzy, lecz nawet mimo tego, zadarła lekko głowę. Czyniła to zupełnie nieświadomie, zawsze, gdy chciała poczuć się trochę pewniej we własnej skórze.

‒ Chciałam zadać panu pewne pytanie, profesorze.

Skrzywił się.

‒ Oczywiście, że pani chce, panno Granger. Czego innego mógłbym się spodziewać?

‒ Przepraszam?

‒ Nie przepraszaj, tylko zmierzaj do sedna tak szybko jak to możliwe.

Parzyła na niego, zaskoczona. Co takiego mu zrobiła?

‒ Przypominam, że czekam, jeśli nie jest to dla pani dostatecznie jasne.

Co za dupek ‒ pomyślała automatycznie.

‒ Chciałam zapytać pana o swoje praktyki.

‒ Co z nimi? ‒ nieznacznie uniósł brwi.

‒ Cóż... zastanawiałam się...

‒ Zastanawiała się pani?

‒ Tak... Zastanawiałam się, czy nie odpowiadałoby panu zacząć ich teraz.

‒ Teraz? ‒ spojrzał jej lodowato prosto w oczy, zupełnie jakby czegoś tam szukał.

‒ Tak ‒ starała się brzmieć tak pewnie jak tylko mogła.

Tym razem to Snape chrząknął. Było to o tyle dziwne, że przecież tak naprawdę wcale nie mówił. Potem znów usłyszała w głowie jego głos. A brzmiał on zadziwiająco spokojnie.

‒ Nie będę pani okłamywał, panno Granger, wcale mi t nie odpowiada. Nie tyko rozpoczynanie ich teraz, ale praktyka ogólnie. Nigdy nie miałem zamiaru być niczyim mentorem. To zbyt bliska zażyłość... Zupełnie do mnie nie pasuje. Lub, jeśli pani woli, to ja nie pasuję do tego rodzaju więzi.

Zanim się odezwała, Hermiona zamrugała kilka razy, gdy umilkł.

‒ Przecież to nie może się tak bardzo różnić od zwykłego nauczania... czegoś, co robił pan przez większość swojego dorosłego życia, jeśli pominiemy pana skrajnie nieprzyjemne zachowanie...

Znów posłał jej krzywy uśmieszek.

‒ Uwielbia pani eufemizmy, czyż nie?

‒ Ja nie...

‒ Nie kłamie pani dostatecznie dobrze, panno Granger, by używać swoich łgarstw jako broni przeciwko mnie ‒ wtrącił się, zaskakująco spokojnym tonem. ‒ Bardzo dobrze wiem jakim despotą jestem , panno Granger. Bez fałszywej skromności musze przyznać, że zawsze byłem okropnym pedagogiem.

‒ Nie ‒ zaprzeczyła niespodziewanie nawet dla siebie.

‒ Co, „nie"?

‒ Nie, nie jest pan okropnym nauczycielem.

‒ Więc czym jestem dla ciebie?

‒ Tylko głęboko skrzywdzonym człowiekiem. ‒ Patrzyła się teraz na niego szeroko otwartymi oczyma. Wiedziała, jak musi wyglądać w jego oczach: naiwna idiotka, kompletna idiotka.

Pieprzyć go.

Czemu w ogóle powiedziała mu te bzdury? I skąd się one do cholery wzięły? Czy rzeczywiście tak o nim myślała, czy był to tylko pusty akt miłosierdzia?

Czuła jak jej policzki płona pod wpływem jego wzroku.

Co teraz powie?

‒ Może pani przyjść jutro wieczorem, panno Granger. O szóstej. I niech się pani nie śmie spóźnić ‒ teraz jego głos był szorstki i lodowaty.

Wstał i odszedł, zostawiając swój lunch zjedzony tylko do połowy i Hermionę gapiącą się za nim z najgłupszym wyrazem twarzy na jaki było ją stać.

Deep bruises of war (tłumaczenie) ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz