[63]

83 1 10
                                    

Loki, Sylvie i Amora znaleźli się w ogromnym holu. Sufit zdawał się sunąć w górę, tworząc przedziwne uczucie maleńkości, gdy tylko na niego spojrzeli. Dobrze wiedzieli, gdzie trafili.

Jak Asgardczycy mogliby nie rozpoznać rodzinnego pałacu, w którym się wychowali. Ale to nie był ich zamek. O nie, ich dosłownie ociekał złotem, każda ściana, kolumna i najmniejsza płytka wykuta była ze szczerego kruszcu. Ten pałac natomiast nawet nie wygadał, jakby kiedykolwiek błyszczał w słońcu.

Budynek stał się istną ruiną. Po posadzkach walał się gruz, mniejsze i większe części kamiennych ścian stworzyły pęknięcia tak samo w ziemi, jak i w murach. Gdzieniegdzie w tych wgłębieniach wbite były srebrne odłamki kandelabrów oraz ozdobne części kolumn. Z dziurawego sufitu skapywała woda — pozostałości po deszczu, który (sądząc po zapachu) niedawno nawiedził miasto. Niebo wciąż osnuwały burzowe chmury.

Główny Loki posadził Sylvie przy ścianie, która w miarę wyglądała na stabilną. Bogini dociskała rękę do boku, sycząc cicho z bólu. Poprawiła się na posadzce, by jakoś zminimalizować kłucie w ranie.

— Dotrzymaj umowy — warknął wariant do Amory.

Czarodziejka podwinęła pobrudzoną suknię i klęknęła przy kobiecie, odsuwając dłoń od pękniętych szwów.

— Pierwszy raz spotykam się z przypadkiem, bym musiała leczyć ranę zadaną przez samą siebie — parsknęła.

— Pośpiesz się zanim się wykrwawi — poganiał ją.

— No a jak mam to zrobić w tym? — Pokazała palcami na obrożę. — Zdejmij ją to pomogę.

Loki spojrzał na nią z przekąsem, po czym zwrócił się do Sylvie. Niechętnie kiwnęła głową.

Wariant wyciągnął z kieszeni czasownik. Zacisnął go mocno w dłoni, jakby jeszcze bił się z myślami. Ostatecznie wyłączył obrożę, ale jej nie zdjął. W każdej chwili znów mógłby odebrać jej magię.

— Ucieknij, a zginiesz — zagroził. — Zaatakuj, a zginiesz. Zrobisz jej większą krzywdę...

— ... zginę czy się załamiesz? — rzuciła mu krzywę spojrzenie.

Loki zamilkł, śląc jej mordercze spojrzenie. Czarodziejka zaśmiała się pod nosem, wracając spojrzeniem do rany Sylvie. Zawiesiła palcem nad krwawieniem, po chwili z opuszków wydostały się zielone iskry, zaraz po nich wiązki magii. Sprawnie wnikały w ranę, zasklepiając ją komórka po komórce. Proces nie był bolesny, ale trochę łaskotał i swędział. Sylvie westchnęła przeciągle, wyciągając się w łuk. Syknęła jeszcze raz, opierając obie dłonie o podłogę.

Wariant położył rękę na jej ramieniu.

— Co ty jej robisz?

— Na Odyna, jakbyś nie znał się na czarach — westchnęła podenerwowana Amora. — Zaleczanie takiej rany jest trochę niewygodne. Dziwne, że sam tego nie zrobiłeś.

— Och, na pewno drugi ja by to zrobił, ale musieliśmy odciąć dostęp do magii, żebyś się nie wyrwała.

— Tak, mhm, ja pamiętam, że mimo wszystko potrafiliście czarować. Przyznaj, bałeś się, że sprawisz jej za dużą przyjemność i jeszcze się w niej zadurzysz. Znaczy bardziej, niż dotychczas.

— O czym ty do diabła mówisz?— sarknęła Sylvie.

— Och, wybacz, zdrzemnij się przez chwilę.— Nim zdążyła zaprotestować, Amora już dotknęła palcami jej głowy, usypiając boginię. — No, to co mi teraz odpowiesz?

— Że jesteś walnięta — burknął.

— Dobra, nie chcesz, nie mów. A ja i tak widzę, że ona ci się podoba.

— Przestań, Amora! Czuję do niej tyle co kamień do drewna. Wiem, co chcesz zrobić. Próbujesz mnie zmanipulować, żeby uśpić moją czujność i uciec.

— Manipuluję się tym, co naprawdę istnieje. Może nie jesteś jeszcze tego do końca świadomy, ale ja już czuję, że troszkę pokiełbasiły ci się myśli w tej pięknej główce.

— Cicho bądź.

— Tak, no, uciekaj od problemów...

— Nie, naprawdę, zamknij się na chwilę!

Loki zaczął nasłuchiwać bardzo uważnie, w kompletniej ciszy, którą przerywały tylko krople wody skapujące z dachu. Wiatr dął między pomieszczeniami tak upiornie, jakby duchy urządziły sobie spotkanie w ruinach tego miejsca.

— Co się dzieje? — szepnęła Amora.

Echo poniosło cichy krok. Obecność kogoś czwartego była tak namacalna, że niemal dawała się złapać. Była blisko, bardzo blisko, ale ani Loki, ani Czarodziejka nie mogli jej dostrzec.

Loki utworzył w dłoni zieloną kulę, zbudowaną z wiązek, by oświetlić co mroczniejsze zakamarki holu.

Przed nimi spadła jakaś osoba. Szczupła, ubrana w ścisły strój w kolorach butelkowej zieleni i czerni. Miała skórzaną kurtę, czarne spodnie i dopasowane buty na niewielki obcasie, a ręce schowane w ciemne rękawiczki bez palców. Ciężko było dostrzec ten podział, gdyż skóra miała kolor bardzo podobny do ubioru. Głowa przeciwnika była zakryta przez materiał. Stała i wymierzała ostrze w Amorę i boga kłamstw. Z oczu buchała mu wściekła zieleń.

Loki zmrużył lekko oczy, przyglądając się ostrzu.

— Czy to Smoczy Kieł? — zapytał. — Broń Walkirii.

Podszedł bliżej. Nieznajomy napiął wszystkie mięśnie, gotując się do ataku.

— Spokojnie. — Wariant uniósł ręce w górę. — Jestem Loki z Asgardu.

Przeciwnik obruszył się.

— Tak, wiem, że to dziwne. I wiem, że ciężko ci w to uwierzyć. Mnie też nie przyszło od razu uwierzyć we wszystko, co mi powiedzieli. Jesteś Lokiria, prawda?

Dziewczyna nie opuściła miecza, ale ściągnęła maskę z twarzy. Oczom Czarodziejki i boga ukazała się młoda (nawet bardzo), czarnoskóra twarz kolejnego wariantu. Była urodziwą osobą, a jasna blizna, ciągnąca się od czoła, przez lewe oko aż do brody dodawała jej drapieżności.

„ Dla ciebie księżniczka Loki z Asgardu".

Główny osłupiał, gdy zorientował się, że dziewczyna do mowy używa nie ust, ale rąk. Musiał na szybko przypomnieć sobie język migowy, którego nie używał już dłuższy czas.

„ Daruj, że spytam, ale jesteś głucha?"

Lokiria zmrużyła lekko oczy, przenosząc spojrzenie na kulę światła w jego lewej dłoni. Wpatrywała się w nią dość długo, jakby oswajała się z magią... albo dostrzegała w niej coś znajomego.

Opuściła Smoczy Kieł, wzdychając.

„Niema".

Ściągnęła szal z szyi, obnażając bliznę, rozciągając się na całą przednią stronę szyi.

„ Pozbawiono mnie strun głosowych".

Different similarity || Loki (2021)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz