Rozdział 14. Odsiecz

19 5 0
                                    

Na skrzydłach smoków powrót do wąwozu zajął podróżnikom jedynie kilka minut. Nadstworzenia wzbiły się wysoko, żeby ich nadejście pozostało niezauważone i zaczęły kołować nad polem bitwy. Dzięki swoim niezwykłym oczom, mogły rozeznać się w sytuacji na dole, zanim przystąpiły do ataku.

Z tej wysokości ludzie mogli dostrzec tylko, że ściany twierdzy Smoczego Zakonu były uszkodzone. W części powstały dziury, ale żeby Pogromcy mogli dostać się przez nie do środka, musieliby się do nich wspiąć. A to zadanie utrudniali im mnisi, wypuszczając co chwilę deszcz strzał. Co jakiś czas pomiędzy atakującymi wybuchał granat wyrzucony z twierdzy.

Z grzbietu smoka liczebność armii Czarnego Kaptura wydawała się jeszcze większa niż gdy widzieli ją z poziomu ziemi. Ze względu na szerokość wąwozu z mnichami walczyło jedynie kilkanaście pierwszych rzędów wojowników. Pozostali najeźdźcy odpoczywali na tyłach wojska i opatrywali rannych. Przewaga liczebna Pogromców nad Smoczym Zakonem była miażdżąca.

Gdy alfa upewnił się, że wszyscy mnisi znajdują się w siedzibie Zakonu, dała podwładnym sygnał do ataku. Wszystkie smoki zanurkowały. Niczym pociski pomknęły w stronę wrogów. Tuż nad wąwozem wyrównały lot i zalały kanion rzekami ognia.

- Brać ich! – zawołał Wu z grzbietu jednego z gadów. Zdążył zapomnieć, że był przeciwny wykorzystaniu nadstworzeń w walce i wczuł się w ratowanie braci z Zakonu.

Wśród Pogromców wybuchła panika. Nie spodziewali się takiego ataku. Wojownicy opuścili swoje pozycje, by znaleźć schronienie przed ogniem. Niektórzy Uzdolnieni szybko stworzyli pola ochronne, pod którymi ukryło się paru najeźdźców. Telekinetycy unieśli nad siebie duże fragmentu skał, aby powstrzymać lejący się na nich żar. Jednak większość armii była bezbronna w obliczu takiego zagrożenia.

Podczas jednego z ataków Xianmei wydawało się, że ujrzała w tłumie kogoś znajomego. Zatrzymała smoka, aby odszukać wzrokiem czarną pelerynę. Na tyłach armii, wśród wycofujących się Pogromców, dostrzegła postać w białej masce otulonej czarnym kapturem.

Wreszcie miała szansę... Gdyby udało jej się go zabić, mieliby o jeden problem mniej. Biały Tygrys straciłby cennego sprzymierzeńca i wolniej podbijałby pozostałe państwa. Może nawet udałoby się go powstrzymać, zanim odnajdzie klejnot Elizabeth? Xianmei nie mogła zmarnować takiej okazji.

- Bierz go! – zawołała po sinijsku do swojego smoka i wskazała na Czarnego Kaptura.

Smok ją zrozumiał. Ruszył prosto do wyznaczonego celu, stopniowo zniżając lot. Gdy znalazł się blisko, otworzył paszczę i przygotował do zionięcia ogniem. Czarny Kaptur odwrócił się i ujrzał nadciągającą bestię. Nie zdążyłby nawet unieść miecza, żeby się obronić. Z gardła smoka wydobyły się płomienie.

Xianmei była przekonana, że mężczyzna w białej masce już jej się nie wymknie. Niestety, tak się nie stało. Z prawej strony nadbiegł jakiś Pogromca, który rzucił się na przywódcę nim dosięgnął go ogień. W chwili, w której wojownik złapał go za ramię, obaj rozpłynęli się w chmurze iskier. Płomienie spaliły pechowego Pogromcę, który znalazł się w pobliżu.

***

Armia została rozbita. Niedobitkom udało się uciec. Gdy dym się rozwiał, a popiół opadł, smoki wylądowały pod siedzibą Smoczego Zakonu. Alfa delikatnie odstawił Rocę na ziemię i usiadł obok niej.

Wicher wcisnął się między gady. Po locie w ich stadzie przestał się ich bać. Aneta wyskoczyła z siodła i dołączyła do przyjaciół. Całą bitwę spędziła w górze, bo postanowiła nie ryzykować walki między smokami. Nie chciała zostać spalona.

Dzieci Żywiołów. Tom 3. SmokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz