• POWTÓRZONE SŁOWO •

627 38 12
                                    

Kai kochał Cole'a.

I gdy siedzieli w jego własnym pokoju, wypełnionym wieloma barwami czerwieni, okryci miękkim kocem, wpatrując się w ekran laptopa, na którym oglądali film "IT", czuł się szczęśliwy, mając go u swojego boku.

Uwielbiał spędzać z nim czas, poświęcać mu dużo swojej uwagi. Niekiedy nocować u niego, zasypiając przy tym w jego ramionach, bo przecież tak robią przyjaciele, prawda? Brunet kładzie się jako pierwszy, szeroko rozstawia ręce, a Smith układa się wygodnie na jego torsie, wtapiając policzek w bawełnianą piżamę przyjaciela. I pogrążają się we śnie. A przy budzeniu się, Brookstone delikatnie sunie smukłymi palcami po ładnie opalonej twarzy chłopaka. Nie raz, nie dwa już tak robili. Kai zawsze wtedy, tuż po przebudzeniu mógł wyczuć jego delikatny, miarowy oddech na swojej twarzy. Otwierał oczy i spoglądał w intensywnie ciemne tęczówki. O barwie tak nasączonej brązowym tonem, że aż wpadającej w czarny. Rozciągał usta w uroczym uśmiechu szczęścia i witał się cichym "dzień dobry, Le".

Już na początku ich znajomości Kai w zwyczaju miał określać go mianem Le zamiast normalnie używać jego imienia, czyli Cole. Brunet nie pytał, co owe przezwisko oznacza, jednak kiedy już totalnie nie mógł wymyślić, skąd ono mogłoby pochodzić, wypytał dlaczego jest tak nazywany. I odpowiedź była banalnie prosta. Były to najzwyczajniej w świecie dwie ostanie litery imienia Brookstone'a, nieco wyrwane z kontekstu.

- Dlaczego tak na mnie mówisz? - zapytał, gdy Kai znów nazwał go Le.

- Huh, Nya gdy była mała tak na ciebie mówiła. Pamiętasz to? - zaśmiał się, i wskazał głową na siostrę, która zadowolona wymachiwała pluszowym misiem. Cole ściągnął brwi, w akcie niezrozumienia. Jednak, gdy się nad tym zastanowił doszedł do wniosku, że rzeczywiście, w czasie kiedy dziewczynka poznawała jeszcze świat, mając wtedy trzy latka, faktycznie wypowiadała niepełne wyrazy. Jednym z nich okazało się być imię Cole'a.

Byli wtedy małymi dziećmi, a więc teraz, gdy Kai ma szesnaście, Cole nawet siedemnaście lat, wypadło im z głowy stare przezwisko nadane mu przez Nye przed laty. Gdyby Smith nie odświeżył mu wtedy pamięci, sam tego by nie zrobił.

Ich miłość nie była łatwa. Cole już od dziecka zauważał u siebie spore zainteresowanie drobną osobą Kai'a. W tamtym czasie, nie był świadom swoich uczuć, w końcu był dorastającym, dociekliwym sześciolatkiem, któremu nie w głowie miłości.

Jednak z czasem, Cole zaczął pojmować, że szatyn jest kimś więcej, ile znaczy w jego życiu i jak bardzo ważnym jest elementem w egzystencji czarnowłosego chłopaka. Jaką rolę, wtedy odgrywał, jaką rolę odgrywa nadal, dla jasności. Na początku bijące serce, pragnące wyrwać się z piersi i chcące pognać wprost w ciepłe ręce Kai'a; później, rozmarzone uśmiechy na każdą, nawet najmniejszą myśl o spotkaniu z nim. Całe zauroczenie, zakochanie przebiegało tak gładko, że Cole przestał zwracać uwagę na to uczucie. Towarzyszyło mu ono zawsze; skrywało się w jego oczach, mając cichą nadzieję, że w końcu zostanie zauważone.

Cole oderwał wzrok od ekranu urządzenia, gdy poczuł dobrze znany mu ciężar na swoim ramieniu. Głowa Kai'a spoczywała spokojnie oparta o jego ramię. Z ust szatyna, co rusz uciekały drobne westchnienia, świadczące o jego spokojnym oddechu. Wpatrywał się w piękny profil Smith'a, jak urzeczony, podziwiając jego usta. Mało brakowało, a by się pocałowali, łącząc swoje wargi. Nie mógł długo się wściekać na rodzicielkę, w końcu o niczym nie widziała, jednak ten moment był dla niego niezwykle ważny. Przyjemne uczucie na jego policzku zostało z nim do teraz.

Złapał za swoją komórkę i napisał rodzicom, że zostanie dziś u Kai'a na noc. Lily odpisała niemal natychmiast, że nie ma nic przeciwko i aby się dobrze bawili. Nie musiał się martwić o piżamę, gdyż jedną ze swoich zostawił u Smith'a. On zrobił to samo ze swoją, aby nie musieli ich ze sobą za każdym razem nosić.

Tajemniczy wielbiciel Kai'a || Lavashipping Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz