Z góry przepraszam za błędy ortograficzne, literówki czy korektę. Nie zwracajcie uwagi ;)
Wojna nigdy nie była, nie jest i nie będzie dobrym rozwiązaniem w świecie Na'vi. Istot zamieszkujących planetę Pandora. Spokój to priorytet panujący tutaj.
A ludzie to zniszczyli.Gdyby twoja mama dowiedziała się, co w tym momencie zrobiłaś, dostałabyś ochrzan życia. W sumie to nawet nie wiesz, czy dożyjesz tego zaszczytu.
- Nie wierzę, że się na to zgodziłam.- powiedziałaś do siebie unikając kolejnego strzału od strony pułkownika.- Daruj sobie, Miles!
- Imponuje mi twój ikran.- krzyknął.- Może nauczysz się w końcu latać, co ?.
- Jak widać dzięki mojemu ikranowi wszystko jest możliwe. Nie zastanawia cię fakt, dlaczego tylko ja na nim latam ?.- wystrzeliłaś swoją strzałę.- Bo mnie bardzo.
- Oświeć mnie, mała przybłędo.
Zabolało, trochę. W sumie to gdyby nie Jake i Neytiri to może byś mogła się tak nazywać.- Może jestem jakiś tajemniczym Jeźdźcem, który będzie prowadził wszelkie klany do zwycięstwa ?.- zaśmiałaś się.- Na przykład jak teraz.
Wokół ciebie, jak i twojego przeciwnika pojawiła się chmura dymu. Było nieprzyjemnie. On miał maskę, a ty...no cóż, ikran nie do końca był przyzwyczajony do zanieszczysczonego powietrza.
- Pożałujesz, że wszedłeś na te ziemię.
Wbiłaś się w powietrze jeszcze wyżej, aby potem zanurkować w dół. Strzały wyleciały, ale nie trafiłaś. Przeklnęłaś pod nosem.
- Może jednak dasz się zabić ? Cokolwiek robisz, niczym to nie osiągniesz.
Nie wytrzymując jego słów wyskoczyłaś z ikrana, aby potem wskoczyć na Milesa. Zaczęłaś go dusić i bić. Próbował cię zrzucić, ale siłę odziedziczyłaś....cóż. Po kimś na pewno.
Udało mu się. Zrzucił cię. Nakierował na ciebie bronią i się uśmiechnął. Potem można było usłyszeć strzał, ale tak się nie stało. Zamiast tego rozległ się przeraźliwy krzyk na niebie. Przez chmurę i pojawiające się błyskawice można było zobaczyć tylko parę czerwonych oczu, które były coraz bliżej ciebie.
- Gdzie jesteś ?!.- Głos Neytiri rozległ się w twojej słuchawce.
- Mamo...- szeptnęłaś.- Chyba w cholernym niebie.
- Jak to niebie ? Pytam się ciebie, gdzie ty jesteś ?!.
- Walczyłam dzielnie, mamo...przysięgam.
Ten dym działał jak jakaś cholerna narkoza.
Tsaheylu połączyło się. Teraz na nowo odzyskałaś rozum i chęć walki.- Będzie dobrze.- i się rozłączyłaś.
Wyciągnęłaś sztylet z opaski i złapałaś go w usta. Musiałaś się przygotować. Polizałaś swoją krwawiącą wargę i wróciłaś do wojny powietrznej.
- Myślałem, że zginęłaś.- wydawał się zdziwiony.- A jednak chcesz walczyć dalej.
- Wypełnię tę zadanie, chodźbym miała stracić jakąś kończynę.
Nie spodziewałaś się takiego szybkiego obrotu spraw. Twój ikran się zatrzymał i nie umiałaś nim kierować.
- Co się dzieje ?.- spytałaś cicho.- Ej!.
Odpowiedź uzyskałaś w postaci piorunów, których zaczęło być więcej i więcej. Byłaś przerażona, tak samo jak sam pułkownik. Poczułaś, jak zaczyna boleć cię serce, a włosy zaczęły elektryzować.
Chciałaś spytać zwierzęcia, co jest grane, ale odpowiedź nasunęła się sama.
Błyskawice dawały ci moc.Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Miłego dnia/nocy!❤
CZYTASZ
Legends never die | Avatar 2: Istota wody
Fanfiction"- Że jak nazwałeś moją siostrę ?.- warknęłaś. - Dziwakiem.. Nie dokończył, ponieważ wystrzeliłaś sztyletem w jego stronę, a właściwie w stronę drzewa. - Cholera, spudłowałam. ~ Legendy są po to, aby w nie wierzyć. Szczególnie, kiedy dotyczą ludu...