przychodzę z długim rozdziałem, bardzo fajnym, więc wiecie co robić jeśli chcecie kolejny jutro. komentujcie i tweetujcie pod hasztagiem #GOATsoe
co złego to nie ja
...
Rhydian, styczeń 2023
Stadion był wypełniony po brzegi.
To i tak mała powierzchnia w porównaniu do tego, co czekałoby nas za miesiąc na Super Bowl. Mam nadzieję, że przekonamy się o tym już zaraz.
Adrenalina strzelała w moim żyłach. Czułem się jak na najlepszym haju – takim z rodzaju tych, który się czuje po zapaleniu jointa. Wszystko wokół wydawało się być wyraźniejsze, ostrzejsze i bardziej wyraziste. Dźwięki docierały do mnie z zaskakującą wyraźnością, aż huczało mi w głowie.
Dla takich momentów żyłem. W takich chwilach przypominałem sobie, jak bardzo kocham futbol. Jak uwielbiam grać, rozpierdalać na łopatki przeciwne drużyny i wspinać się na wyżyny.
Największy szczyt, szczyt mojej kariery był tuż przede mną. I wiem, że więcej się to nie powtórzy.
Mam zaraz trzydzieści lat. To wiek, w którym kończy się świetność sportowców, zaczynają się częstsze kontuzje, spada poziom sprawności i znajdują się lepsi i młodsi, a ty lądujesz na ławce.
Więc czułem, że to mój moment. Moment, na który czekałem całe życie. Super Bowl do sięgnięcia na odległość ręki. We wcześniejszych latach nie było nawet mowy, aby dojść do tak dalekiego etapu rozgrywek, a dziś miał się rozegrać mecz o wszystko. O awans albo powrót do domu.
Czułem presję. Minęły dziesiątki lat odkąd Nowojorska drużyna wygrała finał albo w ogóle się do niego dostała. Dlatego czułem, że piszę historię.
– Chłopcy. – Trener klasnął w dłonie, więc wstaliśmy z ławek w szatni. Złapałem w rękę kask, dopinając mocniej ochraniacz na łokciach. – Wielka chwila. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że to się może wydarzyć.
– Dzięki, to serio motywujące, trenerze – zaśmiał się jeden z chłopaków.
– Ale się wydarzyło, więc utarliście mi nosa – dodał po chwili, obracając w dłoni swoją czapkę z daszkiem. – Wielka chwila. Ostatnia prosta. Jesteście gotowi rozpierdolić ten mecz!
Zgodnie wznieśliśmy oddech, a adrenalina zahuczała w moich uszach. Nie pamiętam w ogóle wyjścia na murawę, ani odśpiewania hymnu. Nie pamiętam przedstawienia zawodników, wrzasku kibiców, ani oślepiającego flesza aparatów. Wróciłem do żywych, otrząsnąłem się dopiero podczas kickoffa i rozpoczęcia akcji na 25 jardzie.
*
Stadion wrzeszczał i gwizdał, klaszcząc w emocjach. Tak działo się na meczach w swoim mieście, gdy wygrywaliśmy. Większość kibiców do Jetsi, tutejsi, a my właśnie wygraliśmy.
Wygraliśmy.
Padłem na kolana, pośrodku murawy, zdejmując z głowy kask i przecierając spoconą twarz. Wszyscy zwodnicy podbiegli do mnie, rzucając się na moje plecy, tuląc i wrzeszcząc w totalnej euforii.
– KURWA ZROBILIŚMY TO! – wdarłem się, będąc bliski popłakania się ze szczęścia. Wiwat wciąż rozlegał się dookoła nas, tak głośny, że niemalże cały stadion drżał.
Kamerzysta podszedł bliżej nas, nagrywając to wszystko, naszą radość i pozwalając nam wygłupiać się do kamery, co wyświetlane było na wielkich telebimach dookoła nas.
Wyswobodziłem się z tej tarzanki po boisku i wstałem, jeszcze raz przecierając twarz. Zamachnąłem się z całej siły piłką, wyrzucając ją gdzieś daleko w trybuny, co poniosło kolejny wiwat, gdy ktoś ją przechwycił.