co złego to nie ja
...
Adison, luty 2023
Serce waliło mi w piersi, gdy tłum skandował nazwy swoich faworytów, gwiżdżąc, trąbiąc i wymachując koszulkami i szalikami.
Rozglądając się po przepełnionym stadionie, czułam mdłości. Ile tu mogło być ludzi? Kilkadziesiąt tysięcy? Sto tysięcy? Pociłam się na samą myśl o nich, ich rozwrzeszczanych i pijanych nastrojach.
Przeszłam do najniższych trybunów, gdzie siedziała już żona Drake'a z synem na kolanach i drugim skaczącym z wielkim plakatem w rękach, który sam zmalował. Mieli słuchawki wygłuszające na uszach i wyglądali w nich cholernie uroczo.
– Poddenerwowana? – zapytała mnie kobieta, na co kiwnęłam lekko głową, siadając obok niej. – Nie wierzę, że nasi chłopcy zaszli tak daleko. Jestem z nich ogromnie dumna!
Milczałam, czując jedynie gorycz, rozpływającą się po moim przełyku. Kumulowała się w żołądku, sprawiając, że coraz bardziej chciało mi się rzygać. Odgarnęłam kosmyki brązowych włosów za uszy, gdy nagle stadion oszalał, bo speaker zapowiedział głośno drużyny, które weszły na boisko.
Rhydian szedł pierwszy, za nim w rzędzie jego drużyna. Oddychałam powoli, głęboko, mając wrażenie, że kręci mi się w głowie. Przeciwnicy podawali sobie właśnie ręce, ustawiając się w wyznaczonych miejscach, gdy ja poczułam jak miejsce po mojej drugiej stronie zostaje zajęte. Spięłam się jeszcze bardziej, nie poświęcając mu ani jednego spojrzenia.
– Co on robi na boisku? – zapytał cicho, z wyraźną złością Adam.
Wciąż patrzyłam przed siebie, nawet nie mrugając, gdy speaker przedstawiał po kolei zawodników.
– Nie wierzę, że ich nie sprawdzali. Albo, że nic mu nie wyszło w testach – dodał, kręcąc głową.
Zacisnęłam jedynie mocniej zęby, gdy Adam zaklął i oparł się z głośnym westchnieniem o swoje krzesło.
– Dobrze, że mamy plan B – wyrzucił z siebie jedynie, gdy stadion nagle zupełnie ucichł i wszyscy jak jeden wstali, prostując się.
Milczałam, gdy dziesiątki tysięcy głosów odśpiewywało wspólnie hymn. A potem rozległy się brawa i drużyny wbiegły na boisko.
I rozległ się pierwszy gwizdek, a wraz z nim kick-off. Już przy nim udało się zdobyć sporo jardów, ale w ogóle nie mogłam się na tym skupić. Moje oczy co chwilę traciły ostrość przez łzy, które z goryczą przełykałam.
Wszystkie słowa Rhydiana krążyły po mojej głowie, sprawiając, że czułam się jak jebane gówno. I to zasłużenie.
Po co w ogóle dałam się w to wciągnąć? W intrygi, spiski, głupie zemsty. I jak się okazuje, to wszystko, kurwa, na nic.
Cały ten stracony czas, ból, cierpienie, złamane serce. To wszystko na nic.
Właśnie zatoczyliśmy koło.
Zamrugałam szybko, siedząc sztywno i zerkając ukradkiem w bok, na miejsce gdzie siedzieli rodzice i brat Rhydiana. Wyglądali na przejętych i zaangażowanych. Nie wiem czy to powód do radości czy troski. Nawet nie wiem, czy postąpiłam dobrze, bo to powinna być decyzja Rhysa.
Jednak widziałam, jak bardzo cierpi przez to, że jest w tak wielkim dniu sam. I wiedziałam też, że mnie nie będzie chciał w nim widzieć.
Przymknęłam oczy, wracając spojrzeniem na boisko. Odszukałam numer 67. Akurat miał w rękach piłkę, biegnąc ile sił i wzbudzając w ludziach prawdziwe poruszenie. Jedynie Adam siedział nieruchomo, wściekły, że jego część planu się nie powiodła.