Przestrzeń

228 12 21
                                    

Podeszłam bliżej do niebieskich i czerwonych światełek, migały na przemian tak jakby tańczyły na niebie, niczym płomyki w środku nocy. Zaciekawiona tym przeszłam przez szklaną powłokę, jak gdyby nigdy nic, tak jakby nie istniało szkło.

Zeskoczyłam z okna lądując na miękkiej trawie, podniosłam się i poszłam w stronę świateł. Ktoś mnie przed nimi ostrzegał, że są niebezpieczne i stwarzają kłopoty, ale nic takiego nie zauważyłam, żadnych niebezpieczeństw czy kłopotów, po prostu dwa światełka tańczące ze sobą w nocy, a przy tym towarzyszące szlochy dwóch ludzi.

Podeszłam bliżej widząc karetkę, która wynosiła małe drobne ciało, pewniej dziewczynki, które miało na szyi ślady duszenia, zaciekawiona tym poszłam za nimi w stronę karetki, przeszłam przez nią i stanęłam obok leżącej dziewczynki, widziałam jak ledwo oddycha nie zrobiło mi się jej żal po prostu taki był jej los, jak tak wybrano dla niej, to tak się stanie.

Słuchałam odgłosy syren, lecz bez towarzyszących światełek, z czego byłam smutna, lubiłam ten widok, miałam nadzieje że będę go widzieć często.

Po chwili spojrzałam się na dziewczynkę, bardziej na jej szyje, gdzie miała ślad , nie za bardzo mnie to tknęło kto lub co jej to zrobiło, ale najwyraźniej miało to powód, później wpatrywałam się w swoje jasno szare buty, które z jakiegoś powodu były pobrudzone błotem i poplamione krwi.

Gapiąc się tak, poczułam nagle zatrzymanie się pojazdu, co najpewniej świadczyło o końcu podróży, ponownie przeszłam przez bok karetki i udałam się za lekarzami, wożących gdzieś dziewczynkę.

I tak czas mijał, siedziałam w szpitalu tak jakbym nie mogła stąd wyjść, choć to była nie prawda.

Właśnie przechodziłam korytarzami, czasem słyszałam płacz, krzyki czy nadzwyczajne chrapanie ludzi, ale nie tylko słyszałam ale i także ich widziałam, widziałam jak wycinają nerki, wątroby czy też ludzi, którzy dopiero co dowiedzieli się o stracie ukochanej osoby, była to w pewnym stopniu moja rozrywka, ale nie tylko to mnie śmieszyło, chodząc po korytarzach zauważyłam że wiele osób coś spożywało, brzydziło mnie to, czułam się ohydnie patrząc na nich.

Teraz stałam w sali wpatrując się pustym wzrokiem, na kobietę która była już na końcu swojego  żywota, postanowiłam stąd iść dając jej w spokoju odejść z tego świata, nie chciałam aby kolejna dusza wzięła mnie za śmierć, z jakiegoś powodu oni tylko mnie widzieli, tylko zmarli nikt inny, może i wyglądałam jak wyciągnięta z horroru, potargane włosy, liczne rany i blizny na twarzy oraz plamy krwi, na ubraniach.

W końcu postanowiłam odejść ze szpitala, dając im odpocząć od mojego natarczywego wzroku, budzącego strach i chęć śmierci, nie jeden raz gdy wpatrywałam się w osobę żywą dłużej niż kilka minut ona odchodziła idąc do pomieszczenia operacyjnego, by wbić sobie nóż czy skalpel w tętnice, kończąc swój żywot wykrwawiając się. 

Czułam w tedy czasem chorą satysfakcje, że ktoś pozbawia siebie życia i trafia gdzieś indziej niż ja.

Szłam tym razem przez puste ulice, oświetlane pojedynczymi lampami, ciągnącymi się przez całą długość ulicy, nie miałam na nic ochoty, na myślenie czy pozbawianie kogoś życia, od jakiegoś czasu tak miałam, czułam jak coś przyciąga moją duszę do pewnego sklepiku, lub lasu teraz było tak samo lecz ciągło mnie w stronę zalesionego terenu, inaczej mówiąc w stronę lasu.

Powstrzymywałam się jak za każdym razem, ale tym razem nie mogłam, chciałam w końcu zrozumieć co mnie tam ciągło, czy to zwykły zbieg okoliczności? a może po prostu nie rozwiązana zagadka, w której byłam kluczem, do rozwiązania jej. Wątpiłam w to ale co szkodzi mi spróbować? 

Stawiałam kroki wolno ale stanowczo, chciałam w końcu to zakończyć, po prostu umrzeć lub żyć spokojnie po śmierci, której nie do końca pamiętam, chociaż nie byłam pewna czy umarłam, bo ludzie którzy umarli w szpitalu byli inni niż ja, oni po prostu się unosili w górę i znikali, a ja? stąpałam po ziemi, tak jak żywi tylko jedno nas różniło, byłam nie widzialna dla ich oczu.

Gdy w końcu stałam przed wielkim lasem, poczułam mocniejsze pociągnięcie, tak jakby ktoś ciągnął ledwo widoczny sznureczek, prowadzący do mnie.

Pewna swoich dokonań, weszłam w ciemny i straszny las, w którym wciąż działy się dziwne rzeczy, takie jak morderstwa lub samobójstwa, a o samym lesie mówiło się że wchodząc do niego, jesteś pewny swojej śmierci a raczej tak słyszałam od pacjentów.

Tak czy siak to miejsce było wprost idealne, by się ukryć od ciekawskich oczu ludzi, którzy nie umieją trzymać czubka swojego nosa dla siebie.

Szłam coraz głębiej w mroczny las, słysząc tylko i wyłącznie ciszę, która jak zwykle mnie nie opuszczała w takich momentach.

W końcu dotarłam do wielkiej porośniętej willi, która jakoś nie była zadbana ani ładna, ale jedno mnie w niej przykuło, pewne okno z którego wydobywało się światło lampki lub świecy.

Wpatrywałam się w nie przez moment, aż później zniknęłam za jedną ze ścian rezydencji, przechodzenie przez jej ściany nie było czymś przyjemnym, znalazłam się w pokoju który był najpewniej salonem, szczerze od środka wyglądała o wiele zadbana.

-musi tu wiele ludzi mieszkać - pomyślałam, wchodząc do kuchni.

Prawie wpadłabym na duży stół, ciągnący się na 5/6 metry przy, którym stało bardzo dużo krzeseł.

Postanowiłam się nie zatrzymywać i iść dalej w głąb domu, by znaleźć schody wiodące do tamtego pokoju, do tego które mnie tak ciągło mnie ciągnęło.

___________________________

umieram moja wena która nie ma końca, więc widzimy się może za kilka dni? bądź miesięcy.

(839 słów)

Moja drobna laleczka |Reader x Jason the toy maker|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz