Rozdział 2

58 6 5
                                    

Wchodzę do domu i witam się z rodzicami jak zawsze po powrocie ze szkoły.

- Cześć! – wykrzykuję, zrzucając plecak na podłogę i zdejmując ubrania na wieszaki.

Nikt się nie odzywa.

Wchodzę do salonu. Na swoim ciemnym, skórzanym fotelu siedzi mój tata. Patrzy prosto przed siebie, jakby w powietrze. Albo jakby widział niewidzialny byt.

- Mama gdzieś pojechała? – wiedziałam, że powinna już wrócić z pracy.

- Cześć, Jack. Kieruję ten list do ciebie, ale poinformuj o wszystkim Abby. Nie zmieniaj biegu zdarzeń – z tymi słowami ojciec przenosi wzrok na mnie. A konkretniej w moje oczy. Wpatruje się w nie z mocą, swoimi, przekrwionymi czarnymi oczyma. Mina mi rzednie, bo nie wiem, co się dzieje. Wchodzę jak w zwolnionym tempie do salonu. Robię drobne i ostrożne kroki. Może są tu zakładnicy albo porywacze i każą mu to mówić?

- To nie tak, że nie byłam szczęśliwa. Życie wynagrodziło mnie mnóstwem dóbr i jestem za nie wdzięczna. Ty i Abby to najlepsze, co mi się w życiu trafiło. Kocham was i zawsze będę kochać z każdego miejsca. Ale chciałam was uświadomić, dlaczego to zrobiłam. Nie pasowałam do społeczeństwa. Do tego kraju, do tego kontynentu. Czułam się jak kosmita zrzucony w ramach eksperymentu na planetę Ziemia. Nie wiem, jak będzie mi tam. Może nie będzie nic. Może spalę się w piekielnym ogniu, ale wiem, że będzie mi lepiej. Nie płaczcie nade mną, proszę. To nie ma sensu. Nie chcę przez wasze łzy wyjść na egoistkę. Jeśli chcecie mi jakoś pomóc, cieszcie się moim szczęściem. I trwajcie dalej, przecież zawsze będę z wami.

W końcu umysł wraca na swoje miejsce. Nabieram podejrzeń do tego, co mogło się stać.

Nie. Mam popieprzone myśli.

Dopiero zwracam uwagę, że przez wolne kroki znalazłam się w końcu przy stoliku kawowym. Widzę na nim kopertę, zalaną czerwonym woskiem z pieczątką, niczym list z Hogwartu. Biorę go do ręki i pociągam za zamknięcie, ale dopiero orientuję się, że wosk już został odklejony. Otwieram ją i wyciągam papier. Ozdobna, złota papeteria z jeszcze ozdobniejszym pismem. Poznałabym je w środku nocy.

Na samej górze widnieje data. Dzisiejsza.

A potem widnieje tekst, który tata mi właśnie recytuje. Od początku do końca. Nauczył się go w kilka godzin. Nie wiem, czy bardziej go czytam, czy słucham ojca, czy jedno i drugie, czy ani to, ani to. Ale wszystko trafia.

Wszystko do mnie dociera i uderza, jak obuchem.

Zakrywam drżącą dłonią usta i siadam, a właściwie bardziej opadam na kanapę. Dobrze, że jest tuż za mną. Gdy jestem gdzieś w dwóch trzecich, przestaję widzieć wyraźnie. Głos taty dalej brzmi gdzieś w tle.

- Kocham was, moje aniołki. Buziaki, Vivian.

Jego głos spotyka się wraz z momentem, w którym czytam list. Wydaję z siebie niekontrolowany okrzyk, który tłumię dłonią przy ustach, jednak szybko przechodzi w płacz. Wszechogarniający i wstrząsający moim ciałem szloch. Nie zamykam oczu, bo chcę spojrzeć na tatę. Twarz mu nie drgnęła, ale broda się trzęsie. Na policzku ma ślad po dwóch, może trzech łzach.

Choć to tyle, co kot napłakał, to są pierwsze łzy jakie widziałam w oczach mojego ojca.

Rzucam się mu w ramiona i wrzeszczę przez płacz. Krzyczę, piszczę i zawodzę, tracąc momentalnie wszystkie siły, ochoty i nadzieję. Ta największa, to światełko, które zawsze przy mnie czuwało, właśnie zgasło.

Twoją ręką✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz