Rozdział 14

22 4 0
                                    

Gdy wracam do domu praktycznie od razu się kładę. Liczę, że sen przyjdzie szybko, bo naprawdę czuję zmęczenie, jednak emocje wciąż we mnie kipią. Zbyt wiele informacji i za duże zmieszanie niezmiennie nie dają odpoczynku umysłowi. Gapienie się w ciemność albo poduszkę jest niezbyt efektywne. Choć nawet nie w ciemność. Praktycznie całe pomieszczenie jest rażąco i chłodno oświetlone przez blask księżyca, który jest albo za kilka dni będzie w pełni.

- Dlaczego, do cholery, wciąż nie ma tutaj żadnych zasłon? – mówię sama do siebie i wstaję, żeby zasłonić je chociaż jakąś bluzą przewieszoną przez klamki. Sięgnęłam po telefon i otworzyłam komunikator społeczny. Nikt oprócz Casey nie jest aktywny. Jest piątek, więc pewnie jest u kogoś albo z kimś. Nie chcąc zawracać jej głowy, zwyczajnie wyjmuję z regału jedną książkę, w której aktualnie jest pełno znaczników i zakładek, a potem chwytam tę stającą obok niej i obie cegiełki przenoszę na biurko. Poruszając się najciszej jak to tylko możliwe, żeby nie przebudzić taty, siadam na krześle i chwytam za sprzęty kreślarskie, po czym przystępuję do pracy.

Czasami to właśnie księżyc był powodem takich nocy, ale nie zawsze. Często zwyczajnie było mi ciężko usnąć, ale zawsze wybieram wszystko ponad sen. Zwłaszcza w nocy. Czuję się wtedy najbardziej kreatywna i produktywna, a zamknięcie oczu na kilka godzin to po prostu strata. Gdy dopiero co dołączyłam do zespołu pracującego w bibliotece pracowała tam ochroniarka, która pozwalała mi tam przychodzić nawet w dni i godziny, kiedy było to zabronione. Pałała do mnie dużą sympatią. Jednak jakoś po dwóch latach odeszła na emeryturę i nowy stróż już wcale nie był taki łatwy do przekonania, że ten pomysł wcale nie jest zły. Właściwie dla niego był fatalny i wcale tego nie widział. Gdybym choć zbliżyła się do wrót wejściowych, aktywowałoby się pewnie kilkanaście alarmów. Dlatego zabrałam swoje ukojenie, terapię i najlepsze wykorzystanie czasu do własnych czterech ścian. Zaczęłam brać egzemplarze książek nowych, dostępnych po dziś dzień, które nie wymagają takich szalonych procedur, co te rozpadające się starocie, bo w zasadzie były tylko głupim kaprysem bogatego klienta. Nie miały większej wartości niż egzemplarz z księgarni – tyle, że były napisane piórem. Lubię czasem do nich zasiadać. Porobić to wszystko na luzie, bez tej presji, że każdy błąd to ogromny koszmar. Choć czasem ogarniało mnie wrażenie, że marnuję swój czas, ale często było to przyjemną odskocznią od maseczki, rzadkim tlenie, jedwabnych rękawiczkach, wywołującego ciarki chłodu i okropnego oświetlenia.

Poczułam na blacie, jak wibruje mój telefon. Biorę go do ręki i odczytuję powiadomienie.

Casey: Błagam, powiedz, że po prostu nie wygasił ci się ekran, a nie że wciąż nie śpisz.

Ja: Sen to marnotrawstwo nocy.

Casey: Głupia jesteś, weź już się połóż.

Chyba jej się nudzi.

Ja: A ty czemu niby nie śpisz?

Casey: Na pewno nie po dlatego, żeby pracować nad literkami.

Skubana. Jakby mnie podglądała.

Nagle do głowy wpada mi głupawy pomysł. Otwieram komunikator i wchodzę na profil Seana. Jeszcze nie wymienialiśmy żadnych wiadomości. Wyłączam Internet w komórce, klikam non stop przez kilka ładnych minut jakieś losowe GIF – y. W pewnym momencie, gdy jest ich albo około setki, albo około tysiąca, urządzenie zaczyna mi się zawieszać, więc dopisuję wiadomość:

Ja: Wstawaj i ćwicz!

Po czym włączam Internet i układam się do łóżka, głupio się do siebie śmiejąc.

Gdy jestem już prawie na skraju snu, nagle słyszę jakiś dziwny odgłos. Jakby coś przyklejało się do szkła. Unoszę się i wyglądam przez okno. Prawie zachłystuję się powietrzem, gdy widzę tam jego twarz.

Twoją ręką✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz