Rozdział 11

21 4 0
                                    

Na dziś Clay zaprosił mnie na imprezę. Podczas, gdy Sean zajmuje się kolejnymi literami, otwieram szafę i przeczesuję wzrokiem wszystkie ubrania jakie mam. W końcu wyciągam białą, krótką koszulę i zwykłe, czarne jeansy. Zakładam obie rzeczy i przeglądam się w lusterku. Wszystko wyglądałoby dobrze oprócz tego, że koszula okazuje się mocno prześwitywać. Widać przez nią szramy na moich plecach. Okropne, ciemnoczerwone, jakby świeżo powstały, a nie miały kilka lat.

Z powrotu myślami do chwili wypadku odciąga mnie jego głos. Podskakuję i obracam się gwałtownie, jakoś sztucznie się uśmiechając.

- Muszę to „R" robić duże nawet jako mała litera? Mam wrażenie, że nie wygląda to dobrze.

- Musisz – podkreślam.

Wpatrujemy się chwilę w siebie. Ja staram mu się dać spojrzeniem sygnał, żeby się odwrócił.

- Kiedy ty się przebrałaś? – pyta zaskoczony.

- Dosłownie przed chwilą. Ale muszę zmienić górę, więc proszę, odwróć się i zajmij tym „R".

Odwraca się i uważnie wpatruje w kartkę. Odwracam się plecami do niego i rozpinam koszulę, po czym zsuwam ją z ramion. Wracam do przeszukiwania szafy i mam wrażenie, jakby nagle wszystkie te najlepsze ubrania zniknęły. Sięgam głębiej próbując znaleźć biały golf z odkrytym brzuchem.

- To wygląda, jakby ktoś pozbawił cię skrzydeł.

Porzucam poszukiwania i ciężko wzdycham. Jakie to było oczywiste. Automatycznie chcę się odwrócić, żeby spojrzeć mu w oczy i wyczytać z nich jakiekolwiek emocje. Obrzydzenie? Ciekawość?

Jednak, gdy uświadamiam sobie, że jestem jedynie w staniku po prostu pozostaję obrócona do wnętrza szafy, z głową spuszczoną w dół.

- Poprosić cię o coś. Zaufać.

- Wiesz, że nie to chciałem zobaczyć. Jak to się stało?

Znów mam ochotę go zignorować, bo nie jest to coś, co musi wiedzieć. Ale nadużywam chyba tej techniki.

- Kilka dni po śmierci mojej mamy potrąciło mnie auto. Byłam nieobecna i w połowie nieżywa, więc wszystko robiłam bez większej uwagi. I to ja spowodowałam wypadek. Nie dostaliśmy żadnego odszkodowania. Operacja żeber i płuc kosztowały majątek i pozbawiły mnie, oraz mojego tatę wszelkich oszczędności. Nie starczyło ich już na leki, na zagojenie się ran ani rehabilitacje. W końcu się to zabliźniło, ale chyba nie do końca tak, jak powinno – w ostatnie zdanie staram się wpleść trochę śmiechu, ale chyba niespecjalnie mi się to udaje. Słyszę już tylko oddech własny i jego. Oba ciężkie, przerywane, płytkie.

Całe liceum unikania wychowania fizycznego albo zakładania pod T-shirty podkoszulków. Rezygnowanie z basenów, strach, przed pokazaniem ciała chłopakowi. Nikomu ich nie chciałam pokazać, bo gdy blizny zobaczyła moja rodzina, Liam i Casey, bo byli tymi, którzy byli przy mnie przed i po operacji, nie komentowali tego. Wiedziałam, że to było przemilczenie zamiast krytyki.

- Wiem, to obrzydliwe – dodaję, gdy Sean dalej milczy. – Jak dwa krwawe placki na skórze.

- Jak upadły anioł – odzywa się.

Dziwię się, jak na to wpadł. Ale to całkiem ciekawe. I nagle sprawia, że przestaje to dla mnie aż tak bardzo wyglądać jak krwawe placki. Uśmiecham się na tę myśl.

- Trochę tak było. Miałam wtedy cały czas podcięte skrzydła.

- To jest tak oryginalne. Tak niezwykłe. Po prostu piękne.

Opieram się przodem o półki w szafie i zaciskam pięść. Pierwszy raz. Chcę mu teraz tak bardzo spojrzeć w oczy i bezgłośnie powiedzieć „dziękuję".

Twoją ręką✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz