Rozdział XIV

274 16 5
                                    


Leżała w cieniu. Lekki wiatr przyjemnie rozwiewał ciepłotę wiosennego słońca. Ze spokojem wpatrywała się w błękitne niebo. Nie spała, ale czuła, że jej życie samo w sobie jawi się jako sen. Ostatnie tygodnie zlewały się w jedną całość. Nie potrafiła nawet przypomnieć sobie dzisiejszej daty. Jej myśli toczyły się wokół czegoś, co od dawna już spędzało jej sen z powiek. Okazało się, że nawet Wednesday Addams, której żelazne nerwy nigdy nie zawodziły, mogła wpaść w stan przygnębienia. Nie czuła się ze sobą dobrze. Od momentu, kiedy odzyskała władzę nad swoim ciałem, miała wrażenie, że coś się zmieniło. Być może tak się przyzwyczaiła do obecności cząstki Goodie w swojej duszy, iż teraz odczuwała jej nieobecność. W rzeczywistości nie to było głównym powodem jej niepokoju, z czego sama nie do końca zdawała sobie sprawę. Patrzyła w lustro, widząc znane odbicie, lecz ciągle coś jej w nim nie pasowało. Podświadomie była przerażona, że minione wydarzenia mogą się kiedyś znowu powtórzyć. Już raz wydawało jej się, iż pozbyła się Goodie, ale okazało się, że tkwiła w błędzie. Za drugim razem uczynił to Xavier, lecz skąd mogli mieć pewność, że teraz faktycznie się udało. Jej przodkini nie lubiła dawać za wygraną. Najciemniej było wszak pod latarnią. Wróg pochodził z jej własnej rodziny. Panna Addams nieustannie nad tym myślała, tylko po to, aby później znów dopadały ją wyrzuty sumienia. Sprawy się już przecież rozwiązały. Dusza Rowan'a została uwięziona, Tyler nie żył, a Bianca uciekła. Nie umiała jednak docenić tego spokoju, wciąż wypatrując powrotu zła. W każdym cieniu na niebie przeczuwała nadejście czegoś niedobrego. Nikt nie wiedział o jej obawach i miał nigdy się nie dowiedzieć. Nie chciała zostać uznana za histeryczkę. Będzie musiało minąć jeszcze sporo czasu, zanim na dobre pogodzi się z przeszłością. Zmięła trzymaną w ręce kartkę, którą przyniosła jej Yoko. W całym Jericho rozwieszono listy gończe za Biancą. Panna Barclay była już pełnoletnia, więc wedle prawa ich stanu, byłaby sądzona jako dorosła, a to wróżyło jej przyszłość w zamknięciu. Wednesday ostrożnie uniosła się na łokciach, nie chcąc znów poczuć tego kłującego bólu, który towarzyszył jej przy każdym ruchu. Jej żebra goiły się przeraźliwie wolno, co zupełnie pokrzyżowało jej wszystkie plany. Chciała uczestniczyć w odbudowie Nevermore, ale okazało się to niemożliwe. Obok Enid, Ajax'a i Nathaniel'a była jedną z najbardziej poszkodowanych osób. Xavier wciąż często ją odwiedzał, ale ostatnio chyba wolał spędzać czas z Yoko. Widocznie nie miał już sił do słuchania jej milczenia. Kiedy tylko na dobre odzyskała świadomość, zamknęła się w sobie, odpychając wszystkich od siebie. Musiała sama przejść tą żałobę i nikt nie mógł jej w tym pomóc, czego on nie potrafił zrozumieć. Xavier Thorpe był kimś, kto potrzebował wokół siebie ludzi, przyjaciół, energii, a ona wręcz przeciwnie, co bardzo ich od siebie odróżniało. Patrzyła, jak siedzi nieopodal i śmieje się z czegoś z Yoko. Wampirzyca chciała lepiej widzieć ekran jego telefonu i zdjęła nawet swe nieodłączne okulary. Wednesday poczuła ukłucie w okolicach serca. Zapewne było to spowodowane zrastaniem się żeber. Nie chciała na nich patrzeć. Nie chciała widzieć już nikogo. Potrzebna była jej tylko ciemność. Stawała się nieczuła na zewnętrzne bodźce. Nawet dźwięk przeklętego telefonu już jej nie denerwował. Cóż, jakże przewrotnie, lecz wiele by teraz dała, aby otrzymać jeszcze jakąś wiadomość od nieznajomego numeru. Anonimowy numer, za którym stał Nathaniel. Zastrzeżony numer, którego właścicielowi już dawno przebaczono, ale ów właściciel miał się o tym nie dowiedzieć.

*****

- Zaproszenie? - spojrzała na niego niedowierzająco.

- Owszem. Zaproszenie.

- Wiesz, że nienawidzę takich wydarzeń.

- Wiem.

- Skoro wiesz, to dlaczego mi to dajesz?

Światła Nocy [Wednesday x Xavier][ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz