4. Ocean.

143 5 0
                                    

Wtedy - 02.07.2016

Moje nocne podróże trwają już dokładnie tydzień. Od mojego przyjazdu w poprzednią sobotę, codziennie wieczorem idę w to samo miejsce. Z tego, co zdążyłam się zorientować nazywa się ono Val Vertova. Jest to z pewnością najpiękniejszy wodospad na świecie. No dobra, może jedyny jaki widziałam, ale na pewno najpiękniejszy. 

Kolejny raz po pierwszej w nocy wyswobadzam się z pościeli. Zamiast piżamy wkładam starą, granatową bluzkę z długim rękawem, która kiedyś należała do mojego taty. Niestety minęło tyle czasu, że przesiąknęła moim zapachem, ale mając ją na sobie, nadal się zaciągam i udaję,  że czuję jego zapach. Szybko wskakuję w materiałowe krótkie spodenki i wymykam się tarasem. Łapię jeszcze butelkę wody, bo z doświadczenia wiem, że mi się przyda. Drogę, którą znam już na pamięć przemierzam zupełnie zatapiając się w swoich własnych myślach. Jednak w kolejnej dyskusji z samą sobą przeszkadza mi jakiś dźwięk. 

Gitara. Jest już.

Kąciki moich ust praktycznie z automatu się podnoszą, kiedy widzę chłopaka siedzącego w tym samym miejscu, co zawsze. Ciągle na mnie patrzy, a Jego oczy błyszczą. Tak jak codziennie przez ostatni tydzień. No bo może i przychodziłam tu ciągle, ale nigdy nie siedziałam tu sama.

Kładę wodę i zaczynam się rozgrzewać, a On nastraja gitarę i ustawia małą lampkę, aby lepiej widzieć krzywe i niedbałe nuty biegnące przez całą kartkę. Uśmiecham się pod nosem pochylając głowę. Lubię myśleć o Nim z wielkiej litery. 

Ustawiam się dając Mu znak, że może zaczynać. Słyszę pierwsze dźwięki wydobywające się z gitary. Rozpoznaję utwór, który ćwiczy od tygodnia. Być może dłużej, ale to pierwszy utwór, który usłyszałam, gdy pierwszy raz Go zobaczyłam. Moje ciało samo rusza się w rytm podkładu zawierając w tym wszystkie emocje, które czuję. Nie wiem ile tańczę, ale piosenka się nie kończy.  Jeden krok nie pasuje mi, więc nie myśląc, co robię, przerywam ciszę.

- Czekaj, mógłbyś jeszcze raz od tego zejścia? - pytam i nucę, precyzując który moment mam na myśli.

Chłopak zamiera, ale zaraz kiwa głową i wraca wzrokiem do nut przed sobą, na które i tak nie patrzy. Wiem to, bo przez cały układ czuję na sobie Jego wzrok. 

- Tak, tak. Już - odpowiada, a ja wtedy orientuję się, czemu tak dziwnie zareagował. Nigdy wcześniej się do siebie nie odezwaliśmy. Nigdy. Od mojego zasłabnięcia po prostu tu przychodziłam i tańczyłam do jego muzyki. On był tu zawsze i zawsze grał to samo, ale codziennie kawałek dalej. 

Zaczyna grać od zanuconego przeze mnie momentu, ale ja nie mogę się skupić, bo obserwuję jego zgrabne, długie palce ozdobione sygnetami zdecydowanie, ale lekko poruszają się po strunach wyraźnie starej gitary. Ciągle na mnie patrzy.

- Dobrze się czujesz, słoneczko? - pyta, a mi od razu robi się duszno. Kiwam przecząco głową, siadam i biorę łyka orzeźwiającej wody. 

Słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko, słoneczko - odbija się echem w mojej głowie.

Chłopak odkłada gitarę i do mnie podchodzi. Siada obok mnie i kładzie ciepłą i bardzo dużą dłoń na moim ramieniu. Wzdrygam i krzywię się na dotyk wyziębłej dłoni. Chwytam ją jednak i przykładam do rozgrzanego i spoconego czoła.

- Jakim cudem masz takie zimne ręce przy trzydziestu stopniach? - mamroczę i biorę kolejny łyk wody. Moje ciało ogarnia ulga pod wpływem Jego zimnych dłoni. Prawą trzyma mi na czole, a lewą na karku. 

- Niedoczynność tarczycy, słoneczko. - mówi z rozbawieniem i wzrusza ramionami, ale nadal przygląda mi się z uwagą. Otwieram jeszcze lekko zamroczone oczy i uśmiecham się ze współczuciem. On lekko gładzi palcami moje nadal ciepłe czoło.

- Jakbym wiedziała, że każde zdanie kończysz "słoneczkiem" nadal bym się do ciebie nie odzywała. - mówię rozbawiona. Oczywiście robię to na przekór. Nikt nigdy wcześniej nie nazwał mnie słoneczkiem, a On zrobił to już dwa razy w ciągu pięciu minut.

- Wybacz słoneczko. - mruga do mnie i wybucha śmiechem, a ja nigdy wcześniej nie słyszałam piękniejszego dźwięku. A tańczyłam do każdej piosenki Lany Del Rey. - Nie wiem jak się nazywasz.

- Jennifer. - mówię i wtulam się w jego dużą dłoń, którą z czoła przeniósł na policzek. Czekam na aż on też się przedstawi, ale nic nie mówi, tylko się we mnie wpatruje. Dosłownie wpatruje się we mnie tymi dużymi niebieskimi oczami, jakbym była najpiękniejszym obrazem, jaki kiedykolwiek widział. 

- Chase.- mówi cicho, a ja naprawdę nie mogę się nasycić jego głosem. Nie da się go opisać. Nie za niski, ale na pewno nie wysoki. Dosyć głęboki. Tak, jak jego oczy, w których właśnie tonę jak cholera. - Jennie. - mruczy, a mi znowu robi się słabo, ale nie przez zmęczenie. To najintymniejsza chwila z chłopakiem w moim życiu. Myślałam, że będę bardziej skrępowana, jeśli kiedyś w ogóle do tego dojdzie. Ale jestem całkowicie spokojna. Wszystko wydaje się być na swoim miejscu, więc wyłączam myślenie. Chociaż przez te dwie minuty nie myślę absolutnie o niczym.

- Chase. - mruczę równie cicho. Nawet nie przyglądam się jego twarzy, tak, jak on mojej. Po prostu staram się pływać w tych oczach, ale jestem świadoma, że utonięcie jest nieuniknione. Martwi mnie tylko to, jak szybko się poddaję i tonę.


I was your museOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz