17. Obietnica.

87 4 0
                                    

Teraz - 08.07.2022

Jennie

Obserwuję wschodzące słońce. Jego intensywnie pomarańczowy kolor zdecydowanie wyróżnia się na tle szaroniebieskiej wody i portu. Niebo przyjmuje delikatny brzoskwiniowy odcień, wszystko się budzi. Ludzie w porcie już pracują. Niektórzy pewnie dopiero wracają z imprezy, z trudem łapiąc równowagę, gdy pokonują ulice miasta po miło spędzonej nocy. Inni wstają bladym świtem, żeby pójść do pracy i zarobić na utrzymanie swojej rodziny. W każdym razie, wszyscy zmierzają, by stawić czoła swoim codziennym problemom.

A ja muszę stawić czoła Chase'owi Robinsonowi, który właśnie wchodzi po cichu do mojego pokoju. Odrywam wreszcie wzrok od mojego ulubionego obrazu Impresja. Wschód słońca, którego reprodukcję powieszoną mam w sypialni, aby spojrzeć na chłopaka. Unikam jednak jego oczu za bardzo się wstydząc. Wiem, że zjebałam po całości. Która matka się tak zachowuje?

- Jak się czujesz, promyczku? - pyta półszeptem i siada na moim łóżku. W końcu ulegam, spoglądam w jego oczy i przepadam. Tonę. Widząc jego zmartwioną twarz, która nie ma w sobie ani grama złości i rozczarowania. Krzywię się i w końcu wybucham płaczem. Tak niewyobrażalnie mocno. Krztuszę się łzami. Chase jest przy mnie. Zawsze obok. Tuli mnie do siebie, kiedy ja w końcu wyrzucam z siebie wszystko. Płaczę, bo nie jestem gotowa na samotne wychowywanie dziecka. Nigdy nie byłam. Nigdy się z tym do końca nie pogodziłam. Płaczę, bo pomimo wszystko Chase dalej mnie rozumie. Dalej tu jest. Wiecznie ze mnie dumny i opiekuńczy. - Dopuść mnie do siebie, Jennie. Tak bardzo cię o to proszę. Daj mi przy sobie być. Błagam.

Ledwie słyszalny szept Chase'a powoduje u mnie ciarki. On mnie błaga. Błaga o to, żeby mógł być ze mną. Boże, oddałabym wszystko, żeby nasze życia były mniej pojebanie skomplikowane. 

Chase

Jennie odsuwa się ode mnie, ale ja nadal trzymam jedną rękę na jej plecach, a drugą na włosach. Jestem pewien, że mnie odepchnie, ale ona kładzie rękę na moim policzku. Bardzo powoli głaszcze mnie kciukiem, a mnie od środka rozpierdala. Podnosi się i, tak jak ja, siada na łóżku. Jest niebezpiecznie blisko.

- Napraw mnie, Chase. Proszę. Tak jak sześć lat temu. Jesteś moim jedynym lekarstwem. - szepcze w taki sposób, że jej usta ocierają się o moje przy każdym wypowiedzianym przez nią słowie. W odpowiedzi muskam niepewnie jej usta składając krótki pocałunek, który jest też obietnicą. Obiecuję, że przy niej będę.

Jennie pogłębia pocałunek niemo powierzając mi siebie. Drugą dłoń wplątuje w moje włosy i raz po raz nimi pociąga. Ale nie jest to namiętny i erotyczny pocałunek. To leniwe, powolne, delikatne i piękne zobowiązanie. Bo oboje zobowiązujemy się, że spróbujemy. Spróbujemy przejść razem przez to całe gówno, które wydarzyło się przez ostatnie sześć lat. Ja zobowiązuję się do oddania całego siebie, żeby jej pomóc, a ona zobowiązuje się mi to umożliwić. 

Parę następnych dni spędzamy razem. Ophelia wraca do Stanów, a ja poznaję Ocean. To dobre dni. Spokojne. I jasne. Pokazujące szansę.

Tydzień póżniej jestem już przed drzwiami mojego apartamentu. Biorę głęboki wdech i wchodzę do mieszkania. Słyszę odgłos lejącej się wody z prysznica i głos Patricii. Nie był nadzwyczajny, ale nic mnie tak nie wkurwiało jak jej ton. Nie chciałem podsłuchiwać, ale darła się, żeby przekrzyczeć prysznic, więc słyszałem wszystko. Wywnioskowałem, że rozmawia z jedną ze swoich tępych przyjaciółek. Żadna z nich nie zna słowa praca, bo ich tatusiowie są tak bogaci, że nie mają potrzeby poświęcenia i pójścia w końcu na swoje. Za to każda z nich jest dumna ze swoich daddy issues uganiając się za facetami, którzy mają dwa razy tyle lat, co one.

- No co ty, nie zorientował się. 

- Planujesz mu powiedzieć? 

- Żartujesz? I zostać z bachorem, kurwa, Thomasa? 

O, kurwa. Thomas to jej przyrodni brat. Jej mama wyszła za jego ojca jak Patricia miała osiem lat. Thomas był wtedy szesnastolatkiem. Wspominałem coś o daddy issues? I o pierdolonej patologii?

Czyli dzieciak nie jest mój. No, to trochę zmienia postać rzeczy.

Nie myśląc za wiele wchodzę do łazienki. Klikam czerwoną słuchawkę na telefonie leżącym na blacie umywalki rozłączając się z pustą panną. Nawet nie wiem, jak ma na imię. Nie odróżniam ich, wszystkie są równie głupie.

- Nat? Halo? - mówi i wychyla się zza prysznica. Gdy widzi mnie, momentalne blednie i wybałusza oczy. - Chase, to nie tak, jak myślisz...

- Nie? Czyli nie wpadłaś ze swoim pierdolonym bratem próbując wciągnąć w to mnie?

- Chase, czekaj... - woła za mną, ale ja wyjmuję torbę treningową i chowam tam rzeczy potrzebne na parę dni. 

- Za tydzień ma cię tu nie być. Jak chcesz sądzić się o alimenty, to zróbmy, kurwa, testy na ojcostwo. 

- Chase, przepraszam...

- Przestań! Zepsułaś moją jedyną szansę na bycie szczęśliwym tym kłamstwem. Nie chcę słyszeć twoich przeprosin ani tłumaczenia się. Myślałem, że mimo wszystko jesteśmy przyjaciółmi, wiesz? - pytam, ale z jej gardła wydobywa się tylko głośny szloch. - Czego ty ode mnie właściwie chcesz? Pieniędzy masz dość.

- Stabilności.

- Było myśleć o stabilności, jak pieprzyłaś się z innymi robiąc ze mnie, kurwa, debila.

Wychodzę, trzaskając drzwiami. Los daje mi kolejną szansę. Szybko wsiadam do samochodu i jadę modląc się, aby tym razem wypaliło. Bo oboje na to zasługujemy. 

I was your museOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz