Rozdział 28

1.7K 126 7
                                    

Kamari

Z rana obudziło mnie szczeknięcie Cherry, dochodzące z salonu. Przeciągnęłam się, dotykając pustego miejsca obok mnie i podniosłam koszulkę Cody'ego, którą nałożyłam na swoje nagie ciało. I gdy chciałam wstać z łóżka, otworzyły się drzwi i spojrzałam na Cody'ego z tacą w dłoniach. Ten dzień nie mógł się zacząć lepiej.

Pachniało obłędnie.

– Dzień dobry, kochanie – przywitał się, kładąc tacę na szafkę obok mnie.

– Hej. Wcześnie wstałeś, co?

– Nie, normalnie. Ty byłaś zmęczona, to pospałaś.

– Byłam wykończona.

– Zabrałem już Cherry na spacer – poinformował. – Skoczyliśmy po bułeczki. Jeszcze ciepłe.

– Kochany jesteś – powiedziałam, gdy usiadł obok mnie i dałam mu buziaka.

– Jak ramię? Nic cię nie boli?

– Nic mnie nie boli. Dużo masz dzisiaj pracy?

– Nie – odpowiedział, kręcąc lekko głową. – Później to załatwię, więc po śniadaniu możemy pojechać na zakupy. Trzeba od razu wziąć jedzenie na wieczór. Archer przywiezie twoich rodziców za jakieś dwie godziny, bo chcą iść jeszcze na plażę koło jego domu, to powinniśmy się wyrobić i myślałem, że później zabierzemy ich do miasta, żeby trochę pozwiedzali. Pójdziemy do Santiago. Ucieszy się na twój widok.

– Cudownie.

– No i chciałem powiedzieć, że Cherry... – Wskazał na nią, gdy wbiegła do pokoju. – Nasza mała gwiazda... Kradnie serca ludzi w hotelu. Dziewczyny z recepcji pilnowały jej, jak poszedłem na kuchnię po bułki i kobieto... Myślałem, że jej nie oddadzą. Trzeba jej pilnować. Jak nagle nam zniknie, to znaczy, że jednak ją porwały – zaśmiał się. – Myślę, że to przez te jej oczy. W końcu jej pani też ma takie oczy, że nie da się oderwać od nich wzroku. Nawet nie chce się tego robić.

– Musisz być taki uroczy, co?

– Takiego mnie uwielbiasz.

Zjedliśmy śniadanie, rozmawiając o hotelu, zebraliśmy się i podrzuciliśmy Cherry do mamy Cody'ego, żeby nie brać jej z nami na zakupy.

Cody otworzył mi drzwi od samochodu, za co mu podziękowałam i wsiadłam do środka, przypominając sobie, jak byłam pierwszy raz na wyspie i jechaliśmy zwiedzać.

– Nasze pierwsze zakupy do domu, jak się czujesz? – zapytał, zerkając na mnie.

– Dobrze. Chociaż bardziej myślę o tym, co wziąć do jedzenia. Musimy wziąć pod uwagę to, że Archer też dzisiaj u nas będzie.

– Weźmiemy mięso na grilla i przynajmniej Archer będzie zadowolony, bo on nie lubi żadnych sałatek. Tylko trzeba jakąś zrobić dla twoich rodziców.

– Twoja mama też lubi. Mam kilka pomysłów, ale zdecyduję w sklepie, jak zobaczę, co będzie – odparłam, a on kiwnął głową i otworzył dach. – Tylko jedź ostrożnie.

– Wiem, Kamari. Nie musisz się niczego bać.

Po kilku minutach chodziliśmy po sklepie, a Cody pchał za mną wózek, rozglądając się po półkach.

– Czy to Kamari? – Usłyszałam i spojrzałam na Santiago, który stał z żoną. – Kamari!

– Santiago, dzień dobry.

Od razu ich przytuliłam i zaczęli mówić, że długo kazałam im na siebie czekać, ale ogromnie się ucieszyli z tego, że przeniosłam się na wyspę. Obiecaliśmy im, że wpadniemy do nich z rodzicami, gdy będziemy zwiedzać i nawet powiedzieli, że odłożą nam ciasto, które tak mi smakowało ostatnim razem.

Honeymoon for oneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz