Znowu zostałam sama, nie wiedząc co zrobić i gdzie szukać tego całego Victora. Jak się okazało chwilę później to on znalazł mnie. Szczupły mężczyzna o posępnym spojrzeniu wszedł do sypialni i lustrując mnie wzrokiem zapytał.
-Vendetta? - mój szef tak na mnie mówił, więc pewnie mam na to imię reagować. Kiwnęłam głową.
-Zapraszam. – wskazał drzwi za którymi znajdował się ten niebezpieczny świat z wczorajszej nocy. Wstałam niepewnie i ruszyłam w stronę drzwi, nim jednak dotknęłam klamki Vincent zrobił to za mnie. Spojrzałam na jego poważną twarz i dopiero wtedy zauważyłam szeroką bliznę ciągnąca się od lewej skroni ku ustom. Zauważył jak mu się przypatruję i momentalnie się odwrócił. Zrobiło mi się głupio, że tak zareagowałam. Nikt nie lubi jak ktoś wpatruje się w jego niedoskonałości. Prowadził mnie znanymi korytarzami lecz teraz nikt z mijanych osób nie ważył się wypowiedzieć do mnie słowa. Unikali mojego spojrzenia i odwracali speszone twarze.
Luksusowy samochód zatrzymał się tuż pod kościołem świętego Tomasza. Wahałam się czy mogę wyjść. Adres tego przeklętego domu znałam ale co dalej?
-Przyjadę po ciebie za cztery godziny. – odparł jak automat Victor. Wszystko jasne mam tylko cztery godziny na pożegnanie z najbliższymi mi ludźmi. Spojrzałam na jego odbicie w lusterku. Był młody, przystojny i lodowaty jak szczyty Himalai.
-Przepraszam za tamto – bąknęłam, chcąc zrzucić z siebie wyrzuty sumienia, po czym uciekłam z samochodu.
Chłód starego kościoła ocucił moje emocję. Zapach palących się świec i powietrze przesiąknięte masą próśb do Najwyższego wprowadziło spokój w moje ciało. Tak jak wtedy gry po raz pierwszy tutaj trafiłam, chcąc ukryć się przed deszczem. Głodna, brudna i zagubiona w tym wielkim mieście. To było kilka tygodni po tym, jak cała we krwi obudziłam się pod zgliszczami jakiegoś budynku. Nie miałam dokumentów, telefonu ani nawet cienia podejrzeń kim jestem. Byłam kolejnym bezdomnym zamieszkującym ulice San Franscisco. Dlaczego tak się stało? Do tej pory nie wiem.
-Moja mała dziewczynka! – głos ojca Festera rozbrzmiał z piętra budynku. Jego ciężkie kroki zaczęły dudnić po schodach póki mocnym uściskiem nie przytulił mnie do siebie.
-Gdzieś ty była całą noc? – zapytał zmartwiony jednocześnie, sprawdzając czy wszystko ze mną dobrze.
-Długa historia. Mogę coś zjeść? – nieśmiało wydukałam.
Nie chciałam z pustym żołądkiem opowiadać mu o przeżyciach wczorajszej nocy, lecz temat jedzenia we wspólnocie ojca Festera był od zawsze problemem. Opiekował się sierotami, bezdomnymi, wszystkimi, którzy tylko odważyli się prosić o wsparcie. Nie miał jednak żadnej pomocy od władzy San Fransisco. Osoby nie pracujące były tylko obciążeniem dla systemu i nikt nie kwapił się do pomocy. Wynajdywanie jedzenie na ulicy stało się ostatecznym rozwiązaniem i czasami tylko dzięki niemu byliśmy w stanie wyżywić chociaż najmłodszych. Ilość bezdomnych lub zdanych tylko na własne siły nieletnich była przytłaczająca. Może dlatego też byłam coraz bardziej przekonana do pomysłu pracy u Teo. Mi pieniądze nie zwrócą pamięci ale może dzięki nim wesprę ojca i podziękuje za otrzymaną od niego pomoc. Gdyby nie ten deszczowy dzień, zapewne skończyłabym sprzedając się jakiemuś oprychowi za kilka dolców.
Mimo wszystko zaprosił mnie na salę, gdzie dzieciaki uczuły się z siostrą Celestyną. Gdy weszliśmy właśnie serwowała im lunch. Makaron z serem ozdobiony maluteńkim kawałkiem kotleta. Zadowoliłam się jedynie makaronem. Te maluchy potrzebowały mięsa by rosnąć. W ciszy pochłonęłam swoją porcję i opowiedziałam mu wydarzenia wczorajszej nocy. Gdy skończyłam zapadła niezręczna cisza.
-Zdajesz sobie sprawę, że tam nikt nie rządzi się boskimi prawa, nie mówić już o jakimkolwiek poszanowaniu drugiego człowieka. – zapytał wyraźnie zmartwiony moja historią.
-Jednak czymś się tam przejmują skoro zależy mu na legalnych umowach.
-Policji łatwiej jest znaleźć ciało na ulicy niż dziury w prawie. Nie zmienia to faktu, że i to i to jest złe. – wyjaśniał potwierdzając moje obawy.
-To co mam zrobić? On już poznał prawdę. – zapytałam bezsilnie. – Zabije mnie jak mu nie pomogę. Ojcze, ja nawet nie wiem czy w poprzednim życiu nie robiłam czegoś gorszego.- dodałam z wyrzutem.
-Twoja pamięć powoli ale wraca. Kiedyś dowiesz się dlaczego Bóg zesłał na ciebie taką próbę. Teraz nikt za ciebie nie podejmie decyzji - powiedział ciepło i uścisnął mi dłoń.
Odkąd się poznaliśmy nigdy nie traktował mnie jak kogoś niekompletnego z powodu braku pamięci. Liczył się z moim zdaniem i wiedzą, mimo że nie byłam w stanie mu jej wyjaśnić. Niestety, każdym dniem coraz mocniej wątpiłam w powrót do dawnej „ja". Miałam dziwne przebłyski wspomnień, trudno wytłumaczalne przeczucia, ale po za tym nadal nie wiedziałam nawet jak się nazywam. Wertowałam kiedyś listę z imionami, chcąc poczuć cokolwiek, ale nic się nie zmieniło. Czy nazywałabym się Anna czy Himena, wszystko było bez różnicy.
-Mogę już nigdy się nie dowiedzieć czy mam jakąś rodzinę, znajomych, dom. Jedno jest pewne. Dzięki pracy dla Soli mogę ci pomóc i może w ten sposób odpokutuje winny przeszłości. – odparłam zdecydowanie, podejmując ostateczna decyzje.
Ojciec Fester pokręcił głową nie do końca przekonany. Chciał coś jeszcze powiedzieć lecz do środka wpadł kilku mężczyzn ubranych w ciemne garnitury. Zlustrowali wzrokiem przestraszone dzieci i siostrę, starająca się zasłonić je swoim ciałem.
-Czego tutaj chcecie? – zawołał duchowny, zrywając się od naszego stołu. Zignorowali go. Najważniejszy z nich kiwnięciem dłoni zaprosił do środka kolejnych groźnie wyglądających mężczyzn, którzy tym razem wnosili ze sobą ogromne kartony i ustawiali na środku sali. Zaciekawione dzieci zaczęły ciekawsko przyglądać się pakunkom.
-Kim jesteście i co od nas chcecie? – ponowił pytanie mój były opiekun. Tym razem zwrócił na siebie uwagę mężczyzny.
- Prezent od Diabła. – wypowiedział bez emocji, wprawiając nas wszystkich w osłupienie. Fester zbliżył się do jednego z darów i ostrożnie go otworzył. Momentalnie wyskoczyły z niego pluszowe kończyny maskotek ciasno upakowanych do kartonu. Maluchy z piskiem rzuciły się w ich kierunku dzieląc się zabawkami. W kolejnych znajdowało się jedzenie. Ogromne ilości, dzięki którym można było wyżywić podopiecznych przez najbliższy miesiąc. A paczek nadal przybywało. Ojciec kiwał głową z niedowierzaniem.
- Ale dlaczego? – wydukał cicho w kierunku stojącego jak posąg faceta.
-Żeby już nikt nie grzebał nam po śmietnikach. Wyrzucamy tam nie tylko jedzenie. – wyjaśnił, wywołując uśmiech na twarzach swoich towarzyszy. Nie brzmiało to optymistycznie i nawet nie miałam zamiaru zastanawiać się, co jeszcze ląduje w koszu w rezydencji Teo Soli.
Ojciec Fester spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony całą sytuacją. Nie mógł jednoznacznie opisać co czuł w tej chwili. Radość połączona ze strachem i wyrzutami sumienia? To wszystko ociekało krwią ale śmiech dzieci był niepodważalny. W końcu ostatnie kartony zostały wniesione i cała gromada opuściła pomieszczenie tak nagle jak zjawiła.
-Mamy jedzenie... - zapiszczała siostra Casandra i rzuciła się na przełożonego, ściskając jego ramiona i całując poliki. Dzieci biegały w koło zachwycone podarunkami. Powoli docierało do mnie, że odchodząc stad pozostawiam ich najedzonych i szczęśliwych. Nic innego się dla mnie nie liczyło. Ojciec Fester był sceptycznie nastawiony i nie chciał tak jawnie opowiadać się po czyjejkolwiek stronie. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że na myśl o braku dylematu, „kogo nakarmić" spadł mu kamienia z serca.
-Proszę cię tylko o jedno. – zaczął poważnie odprowadzając mnie po czterech godzinach do wyjścia. – Uważaj na siebie. Wkraczasz do świata pozbawionego reguł i sumienia. Niech zawsze prowadzi cię serce. – dodał i ukrywając czające się w kącikach oczu łzy uścisnął mnie po raz ostatni. Serce - jedyne co mnie nigdy nie okłamało
CZYTASZ
Dolce Vendetta
Любовные романыPogrążony w smutku po stracie ukochanej osoby Teo Sola, przenosi się do San Fransisco. Ma zamiar skończyć ze swoim życiem, prowokując do zlecenia jego morderstwa najgorszych z gangsterów. Przypadkowo do jego siedziby trafia bezdomna kobieta, szukają...