Vendetta

19 3 1
                                    

Zgodnie z umową punktualnie o siódmej podjechał samochód mojego szefa. Byli już gotowi. W eleganckich garniturach i morderczo poważnymi wyrazami twarzy. Nikt nie pokusił się nawet na skomentowanie mojego stroju, nad którym tak długo się zastanawiałam. Długa czarna suknia z koronkowym wykończeniem dekoltu i ciągnącym się trenem sprawiała wrażenie, jakby Teo naprawdę przyprowadził odmłodzoną Mortycję Addams. Swoim wrogim spojrzeniem wręcz zabijałam mijanych gości. Dźwięcząca obroża, u niektórych wywoływała wręcz paniczny strach. Odwracali wzrok jak tylko wyłanialiśmy się z tłumu. Zgodnie z prośbą Teo mieliśmy wzbudzać strach i podkreślać swoją wyższość. Nasz stolik został umieszczony w centralnym punkcie Sali, dzięki czemu mogliśmy widzieć każdego i wszyscy również mieli nas na oku.

-Sprytnie to wymyślił – warknął Teo, rozsiadając się wygodnie na krześle.

Victor monitorował znajdujących się wokół gości. Nie mogliśmy zabrać ochrony. Z założenia ten bankiet był spotkaniem neutralnym. Czujne oczy niektórych mężczyzn, jednak tego nie potwierdzały. Każdy tylko czekał na pretekst do ataku.

-Ta menda nie odważy się niczego zrobić. Jest na to za głupi. To Torov będzie grał pierwsze skrzypce. Uważajcie na niego. – ostrzegł nas i jak gdyby nigdy nic zajął się wymianą uprzejmości z osobami z sąsiedniego stolika.

Spojrzałam na Victora pierwszy raz od naszej wspólnej nocy, jednak on nie wykazałam jakiegokolwiek większego zainteresowania moją osobą. Nadal był chłodnym jak głaz perfekcjonistą. Niestety musiałam skorzystać z toalety i nasza współpraca była nieunikniona.

-Muszę siku. – wyszeptałam mu do ucha.

Jego spojrzenie wyrażało więcej, niż tysiąc słów jak bardzo nie chce wystawać pod damską toaletą ale rozkaz Teo był świętością. Mieliśmy nigdzie się sami nie oddalać. Chwyciłam Victora pod ramię i ruszyliśmy w kierunku drugiej części sali. Mijając podpitych ważniaków w garniturach i ich wymalowane towarzyszki, Victor starał się nie tracić czujności. Ochraniał mnie separując własnym ciałem od zbyt niebezpiecznych osobników. Wszyscy byli owładnięci grą w kasynie i z pozoru coraz mnie osób zaczęło zwracać na nas uwagę. Takie przynajmniej odnosiłam wrażenie. Nawet w korytarzu damskiej toalety inne kobiety zwracały jedynie uwagę na mój dzwonek, po czym wracały do swoich rozmów. Nic nie zwiastowało niebezpieczeństwa.

Z pustym pęcherzem mogłam w końcu skosztować różowego szampana, roznoszonego tak hojnie przez kelnerów. Z kieliszkiem dłoni ruszyła w kierunku Victora, który wiernie czekał przy wyjściu z tej kobiecej strefy. Stał w towarzystwie dwóch innych mężczyzn, którzy napinając swoje ciała starali się wydawać więksi i potężniejsi. Ich zarumienione poliki świadczyły, również o tym, że byli stałymi klientami kelnerów. Żywo coś mówili w kierunku mojego prywatnego ochroniarza. Jak zdołałam usłyszeć jakiekolwiek słowo stanęłam jak wryta parę metrów przed nimi.

-...i co zdrajco? Pozwoliłeś Esposito zabić Debby. Dałeś się pochlastać za tę rodzinę a stałeś się chłoptasiem na posyłki tego swojego Teo. Każe ci pilnować swojej dupy. – jego słowa niewiele mi mówiły lecz zauważyłam, że dłoń Victora zaczyna powoli zaciskać się w pięść. Mieliśmy nie wywoływać awantur. Jeśli ktoś tak potrafił go zirytować to zaraz będziemy mieli kłopoty. Ruszyłam w ich kierunku upijając łyk szampana na odwagę. Czas się odwdzięczyć.

-Witajcie. – powiedziałam słodko, wtulając się w ramię Victora. Chciałam swoim ciepłem chociaż trochę rozluźnić jego napięte do granic ciało. – Proszę – podałam mu kieliszek szampana i wbiłam wzrok w pozostałych mężczyzn.

-Chyba nie byliście niemili dla Victora? – zapytałam, wykrzywiając twarz w podkuwkę. Stali zdezorientowani spoglądając na siebie nawzajem.

-Chuj cię to obchodzi, szmato. – odgryzł się jeden z nich, lecz jego głos lekko zadrgał. Spojrzałam na niego i moja słodycz odpłynęła wraz z jego szansami na przeżycie tego wieczora.

- Jeden, dwa... - zaczęłam poważnie robiąc krok do przodu w ich kierunku. – Teo ostre noże ma.- przechyliłam lekko głowę wpatrując się jak ich zaskoczone twarze zmieniają się w przerażenie.

-Trzy, cztery to już koniec twej kariery – wskazałam palcem na tego, który obrażał Victora.

-Pięć, sześć krzyżyk z sobą lepiej weź – zaśmiałam się i postawiłam kolejny krok ku nim.

-Siedem, osiem będziesz krzyczeć coraz głośniej.- zbliżyłam się do niego na kilka centymetrów i ostatni wers wyrecytowałam wprost do jego ucha. – Dziewięć, dziesięć stracisz już do życia chęć...

Mężczyzna odwrócił się nagle. Miał szeroko otwarte oczy i drgającą dolną wargę.

-Odpierdol się wariatko. – wybełkotał i gwałtownie się ode mnie odsunął. Jego kompan spojrzał na niego ze zdziwieniem. Byli słabi ale najwyraźniej wiedzieli jak skrzywdzić serce Victora i za to miałam ochotę własnoręcznie obciąć im, którąś z kończyn.

-Wole Vendetta – odparłam wracając do swojej słodkiej wersji. To była tylko chwilowa zmiana zachowania. Po sekundzie dodałam już groźniej, oblizując zmysłowo górną wargę - Odpowiedz mi jeszcze tylko na jedno pytanie. Ręka czy noga?

Z uśmiechem na ustach oglądałam, jak przestraszeni oddalają się od nas odwracając co chwilę głowy w nadziei, że za nimi nie idziemy.

Dolce VendettaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz