Rozdział 4

66 4 0
                                    

Wtorek. Kolejny dzień siedzenia w domu dzięki zwolnieniu od lekarza. Poniedziałek minął bez zażutu, w kompletnej nudzie.

Obudziłam się, podobnie co dzisiaj czyli o szesnastej, bo kto mi zabroni? Budziki powyłączane, nigdzie się nie śpieszę.

Jestem typem nocnego marka. Pewnie spałabym i nawet do wieczora gdyby nie fakt, że babcia wtedy zawołała mnie na obiad. Jednak dziś, zostałam całkowicie sama w domu.
No wiecie, dorośli mają pracę, a starsi spotkania towarzyskie z innymi przestawicielami swej starszyzny. A jednak pomimo tego coś mnie obudziło. Coś na wzór stukania, albo pukanie.

Otworzyłam zaspane oczy po czym sięgnełam po telefon i zerknęłam na ekran, utwierdzając się w przekonaniu, że już dawno po czwartej. Podniosłam się na łokciach i rozejrzałam po pokoju, moje oczy były sklejone, a mózg jeszcze nie do końca ogarniał przestrzeń w jakiej się znajduje. Jednak mimo to, do mojej świadomości dochodziło głuche aczkolwiek wyraźne pukanie. Puk puk..stop...puk puk...stop.
Ktoś się chyba kodem morsa bawi, tylko cholera gdzie? Podniosłam się do siadu i zlazłam z łóżka. Pukanie nie ustało, jednak było leciutko ciszej. Przetarłam oczy palcami, wszystko stało się nieco wyraźniejsze. A pukanie nadal bżmiało. Wyszłam z pokoju, poszłam do łazienki aby opłukać twarz zimną wodą, tak dla rozbudzenia. Wróciłam do pokoju i ciągle to cholerne ,,puk puk". Rozejrzałam się znów i ogarnęłam, że to cholerne pukanie dochodzi z klapy wychodzącej na taras, i w tym momencie się zaniepokoiłam. Kto do jasnej cholery do mnie puka? Przełknęłam ślinę, pognałam na dół do kuchni, wzięłam jeden z większych noży jakie tam były i wróciłam do pokoju. ,,Spokojnie Merry, prawdopodobnie ty zabijesz go pierwsza, W KOŃCU MASZ NÓŻ! Z drugiej strony typ może mieć pistole i wtedy nawet mrugnąć nie zdążysz! To wtedy chuj...Dobra Schwartz, weź się w garść. Raz śmierć kozi, co nie?" Wspiełam się po drabinie i uchyliłam klapę...

-Witaj Księżniczko- patrzyłam na gościa z niedowierzaniem.

-TY CHOLERNY DACHOWCU, JA PRAWIE NA ZAWAŁ PRZEZ CIEBIE PADŁAM!!! -Wydarłam się, co ewidentnie trochę wystraszyło kocurka bo cofnął się nieco od klapy.

-Miałaś słuchawki? -spytał nieco podłamanym od strachu głosem.
-Spałam. - odpowiedziałam krótko, mordując go wzrokiem.
-Jest prawie 17:00 - spojrzałam szybko na zegarek na nadgarstku w którym czasami zasypiam. Kurwa przed chwilą była 16:00!
Znów wróciłam wzrokiem do Kota
-Aż tak wcześnie się kła–
-Co ty tu w zasadzie robisz? - Przerwałam mu i wyszłam na taras. Miałam na sobie czarne długie spodnie, białą flanelową koszule do ud, do tego kapcie i skarpetki, więc nie było czego się wstydzić.

Kot obczaił mnie od stóp do głów. Usiadłam na rozstawionym dywanie i pokazałem palcem żeby usiadł na przeciwko, zrobił to siadając po turecku.
-Wieeeeęc? Czemu mnie nachodzisz o tak wczesnej porze? - spytałam zakładając ręce na piersi.
-Jest prawie 17:00 - zwrócił ponownie na to uwagę- Chciałem cię odwiedzić księżniko. Zobaczyć co u ciebie -
-Dlaczego?

-Dwa razy uratowałem ci już życie. Zerkam tylko czy nie będzie potrzebny trzeci raz -

-Dwa? Nie przypominam sobie ani razu -
Kot zrobił wielkie oczy i albo mi się wydawało albo jego źrenice nieco się zwężyły.

-JA TO?! Przecież zabrałem cię z tamtego zaułka! - powiedział jakby obużony.

-Moja sytuacja pomimo, że była nieco dramatyczna, nie zagrażała mojemu życiu-
Kot zmarszczył brwi i założył ręce na klatce.

-Gdyby nie ja wpadło by na ciebie tamto auto! - wykrzyczał, już teraz nieco gniewnie. Boże jaki on jest wrażliwy. Z drugiej strony, dobrze wiedzieć, że to było auto. Wstałam, podeszłam do niego i pogłaskałam go głowie.

Cholerny Dachowiec! | Miraculous | Chat Noir x OC Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz