Prolog

821 27 9
                                    


Anglia, posiadłość Devonshire, 1808 rok.

Wcale nie czuję się tu bezpieczna.

To mój pokój, znam na pamięć każdą skrzypiącą deskę, plamy na lustrze i miejsce na krześle, w które uderzyłam i ukruszyłam sobie ząb. Znam tu każdy kąt i dlatego wiem, że nie ma w nim kryjówki.

Boleśnie opadam na kolana. Klęczę za łóżkiem, podpierając się na dłoniach. Moje ciemne włosy muskają wypastowane deski, a w zasięgu wzroku pojawiają się dębowe drzwi. Są tak grube, że nigdy nie słychać zza nich moich protestów.

Nie zdążyłam ich za sobą zamknąć, ale to i tak niczego nie zmienia. Wiem, że nic go nie powstrzyma. Jeśli będzie chciał wejść do środka i tak to zrobi.

Nasłuchuję kroków. Moje serce uderza tak szybko, że czuję jak tłucze mi się w piersi, zagłuszając każdy inny dźwięk, oprócz szumu krwi w uszach.

Na podłodze nie ma ani jednej drobinki kurzu. Na przyjazd gości Hiacynta wysprzątała wczoraj całe piętro. Pod palcami czuję lepki wosk do pastowania drewna. Opadam niżej i przyklejam policzek do desek.

Próbuję uspokoić oddech, ale w ogóle mi to nie wychodzi. To niemożliwe, tym bardziej, że w drzwiach zauważam rosnący cień. W progu pojawiają się czubki czarnych butów do konnej jazdy. Dostrzegam przyklejone do nich źdźbła zielonej trawy i wilgoć rosy, która o tej porze roku zbiera się na wzgórzach o świcie. Wrócił z porannej przejażdżki.

Stoi w bezruchu, a potem leciutko popycha drzwi. Otwierają się bezgłośnie – zawiasy są dobrze naoliwione.

W mojej sypialni jest ciemno, ale plama światła dochodząca z korytarza poszerza się i razi mnie w oczy. Buty przysuwają się bliżej. Przechodzą przez próg. Po chwili zamyka za sobą drzwi.

Krok.

Drugi.

Trzeci.

Słyszę jego oddech. Pochylam się jeszcze niżej. Jestem już za duża i dawna kryjówka staje się bezużyteczna. Kiedyś wsuwałam się pod łóżko i mogłam tak leżeć, przez nikogo niezauważona. Ale tym razem się nie uda. Wiem, że wkrótce zobaczy falbany mojej sukienki.

Dostrzegam leżącą obok lalkę. To Kitty, porcelanowa piękność, którą dostałam od brata. Łapię ją i ściskam z całych sił.

Oszukuję się, że istnieje szansa, że mnie nie znajdzie. Może zawróci. Może nie ruszy w kierunku okna. Przełykam ślinę, ale gardło mam wyschnięte na wiór, więc ślina jest gęsta i jej przełknięcie wcale nie przynosi mi ulgi.

Stopy ruszają w moim kierunku. Obserwuję je uważnie, świadoma każdego ich ruchu.

– Gdzie jesteś, słoneczko? – odzywa się cicho. Ma miły głos, ciepły i głęboki.

Zaciskam powieki, starając się powstrzymać łzy.

– Wiem, że tu jesteś.

Podchodzi do okna i nieoczekiwanym, gwałtownym ruchem odsuwa zasłony. Dźwięk miedzianych obręczy uderzających o karnisz jest przerażający.

Staje się jasno. Ostre słońce wpada do sypialni, ale światło nigdy nie uchroniło mnie przed tym, co zamierza zrobić. Odwraca się w moją stronę. Przesuwam się, próbując wcisnąć pod łóżko. Mam jedenaście lat. Nie zmieszczę się. Nie jestem już tak mała, więc boleśnie uderzam kręgosłupem w drewniany stelaż.

Wzdycha i już wiem, że mnie odnalazł. Myślę, że przez cały ten czas wiedział, gdzie jestem. Lubi ze mną pogrywać. Chyba myśli, że i mnie ta zabawa w chowanego sprawia przyjemność. Nie mógłby się bardziej mylić.

Widzę rondo kapelusza opartego o biodro i koniuszek szpicruty wolno uderzający o jego but. Gdy się zbliża, pozostawia za sobą wilgotne, błotniste plamy na nieskazitelnie czystej podłodze. Oddycham szybko i odwracam wzrok, gdy przede mną kuca. Jego kolana nie trzeszczą, jest przecież młody, bardzo młody.

Wyciąga rękę w moją stronę. Widzę wypielęgnowane paznokcie z białymi półksiężycami. Są długie i mogą zadać ból, zwłaszcza, kiedy mnie tam dotyka.

Obejmuje moje guzkowate kolano. Biała pończocha jest cieniutka i nie chroni przed chłodem jego palców. Nie widzę jego twarzy, ponieważ skrywa ją cień, ale przecież znam na pamięć jej wygłodniały wyraz. Słyszę coraz cięższy oddech i dostrzegam perlącą się kropelkę potu pod nosem nad ledwo owłosioną jasnym puszkiem wargą.

– Chodź tu do mnie – szepcze. Kręcę głową. Nie chcę.

Ale już mnie podnosi. Nie walczę. Nie ma sensu. Jest silniejszy ode mnie, a drzwi są zamknięte. Staję przed nim. Sięgam mu zaledwie do pasa. Dotyka moich włosów. Zawsze to robi. Muska palcami czerwoną kokardę i siada na łóżku. Wyciąga w moją stronę ręce, a ja posłusznie, choć zbiera mi się na wymioty, ostrożnie siadam bokiem na jego kolanach.

Czuję jego dłoń na udzie. Wsuwa palce pod koronkowe obszycie sukienki. Nie mrugam. Skupiam wzrok na twarzyczce lalki, która leży na podłodze. Jej oczy są martwe i nieruchome, a długie rzęsy zastygły wygięte w górę. Chciałabym być lalką. Nie narzeka, kiedy ją rozbieram. Ja narzekam, kiedy on to robi.

Dłoń, która przed chwilą była zimna, rozgrzewa się, gdy trze o moją nogę. Już czuję koniuszki palców muskające mnie w tym sekretnym, wstydliwym miejscu.

Zaciskam kolana, ale parska groźnie i siłą je rozszerza. Czuję, że leci mi z nosa. Ociera moją twarz grzbietem dłoni. Jego urywany, gorący oddech parzy mi skroń, gdy całuje mnie we włosy i przyciska wargi do mojej skóry, dotykając szaleńczo pulsującej żyłki.

– Jesteś taką ładną i słodką dziewczynką – mówi. – Każdy to zauważa. Ale to ja kocham cię najbardziej. Wiesz o tym, prawda?

Zastygam w bezruchu. Powinnam skinąć głową, ale nie mogę. Zawsze wtedy jego paznokcie mnie drapią.

– I ty kochasz mnie – dodaje.

Milczę.

– Powiedz to, słoneczko. Powiedz, że mnie kochasz. Powiedz tak jak wtedy.

Jego palce są napastliwe, drażnią mnie, wbijają się we mnie. Jego oddech staje się jeszcze szybszy. Czuję pod pośladkami twardość i wilgoć, gdy się o mnie ociera. Płaczę, a moje łzy mu smakują.

– Powiedz – rozkazuje jękliwie, dysząc tuż przy moim policzku.

– Kocham cię – szepczę płaczliwie.

Już kończy, wiem to. Poznaję po tym zapachu. Obrzydliwym zapachu i klejącej wilgoci na moich pończochach. Zsuwa mnie z kolan. Łapie za odłożoną szpicrutę i kapelusz. Staje przede mną w rozkroku. Ocieram łzy, patrząc na plamę na jego bryczesach. Zasłoni ją kapeluszem tak jak zwykle. Jego pokój sąsiaduje z moim. Nie ma dalekiej drogi. Nikt go nie przyłapie.

I wiem, że wieczorem znowu tu przyjdzie. Tym razem będzie kazał mi dotykać, głaskać i ściskać tego cienkiego robaka między nogami, który rośnie jak gruba pijawka, gdy napije się krwi. Wiem, że pojawi się tu nocą. Jeden raz to dla niego zawsze za mało, a dla mnie to zawsze o wiele za dużo.

Gorzki listopad [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz