Kiedy JK wyjechał, Tae-hyung zaszył się w Pustku na kilka dobrych dni. Palił papierosy, mało co jadł, aż w końcu został w nim nawet na noc.
Rano obudził się z kocem na ramionach i kubkiem mleka obok, stojącym na kamieniu. Dziadek mu je przyniósł i okrył go kocem. Wypił je jednym tchem, a potem zapalił papierosa.
Jednego.
Drugiego.
I jeszcze kilka, aż wybiło południe.
Dni były upalne, choć pora deszczowa jeszcze nie minęła. To dzięki kopalni deszcz nie nawiedzał ich tak często, jak resztę kraju. Jej odkryte, głębokie połacie ściągały do siebie każdy obłok i kroplę deszczu. Tae-hyung nie miał pojęcia, jak to właściwie działa, ale prawdą było, że lada dzień miały im wszystkim we wsi powysychać studnie, jak każdego lata. Znów się martwił, że zabiorą mu dom, choć dziadek obiecał, że tak się nie stanie. Gdy był tu JK, jakoś mniej o tym myślał. Dlaczego? Wiedział doskonale. On skupiał na sobie każdą jego myśl. Każdą czynność, jaką wykonywał, robił ją z myślą o nim.
Dziś, głowę miał pełną przeróżnych myśli, a żal, jaki poczuł, gdy JK wyjechał, nie chciał zelżeć, a wręcz przeciwnie. Nasilał się i był trudny do zniesienia. Każdy dzień dotkliwie przypominał mu, że go tu nie ma. Ten zaścielony na poddaszu materac, na który nie umiał patrzeć, najbardziej i to dlatego nie wrócił na noc do domu wczoraj wieczorem.
Nie umiał znieść tego widoku, a gdy robiło się ciemno, nie słyszał jego ciężkiego oddechu. To wszystko naprawdę mocno dawało mu w kość, a świadomość, że wyjechał przez niego była jak nóż wbity w serce.
No i... tęsknił za nim. Za tymi jego głupkowatymi pytaniami i miejskim niezdarstwem. To było swoją drogą czasem nawet słodkie. Takie idiotycznie śmieszne.
Uśmiechnął się sam do siebie, gdy zobaczył go w swojej głowie zachwyconego, bo ciągnik ruszył, albo kichającego od siana. Bo przecież siano to NIE SKOSZONA TRAWA!
Myśląc o tym, przewrócił oczami.
I jak prał te swoje kolorowe gacie w misce. Dał się nabrać, że nie mają pralki. To było przyjemne móc mu tak podokuczać. Widzieć tę jego dezorientację wymalowaną na tej jego ładnej twarzy.
Mina mu jednak zrzedła, gdy przypomniał sobie, jak wywiózł go w pole, a on wrócił spalony słońcem. Powieki mu opuchły gorzej niż od siana, a malinowe usta wyschły na popiół i popękały, gdy pęcherze pojawiły się na jego ciele i gorączka zjadała go żywcem.
To nie było ani śmieszne, ani mądre. To było GŁUPIE. Nie mógł sobie darować. Nie umiał sobie uświadomić, co go podkusiło, żeby tak zrobić. Dlaczego nie zawrócił, gdy zobaczył, że zdejmuje koszulkę i ostatecznie nie przyjechał do niego, chociażby z butelką wody.
Zasmucony wstał z kamieni i usiadł na wyburzonej do połowy ścianie. Wbił oczy w przestrzeń przed sobą. Na linii zboża, które dzieliło od niego jedynie niewielkie pastwisko, zobaczył lisa. Siedział i patrzył wprost na niego. Jego rude futerko zlewało się ze złotymi kłosami, a on patrzył tymi swoimi żółtymi oczami, jakby na coś czekał.
Tae-hyung wyprostował plecy, a lis zrobił to samo. Teraz był już pewien, że patrzą wprost na siebie. Lis pokuśtykał na zranionej łapce nieco w bok i znów usiadł.
To był ten sam lis!
— Nie ma go tu! — krzyknął do niego, mając na myśli JK'a.
Nie wiedzieć czemu, pomyślał, że przyszedł tu do niego. Stali się kumplami, gdy uratował mu tyłek.
Wtedy zobaczył coś, co dosłownie złapało go za gardło i nie chciało puścić. Trzy małe, białe mordki, wysunęły się spomiędzy kłosów.
Supeł, jaki zawiązał mu się w gardle, omal go nie udusił.
CZYTASZ
Countryside heart || Taekook
FanfictionSiedemnastoletni JK jest rozpieszczonym synem Premiera, który w ramach kary za hulaszczy tryb życia, zostaje zesłany przez ojca na całe lato na wieś. Ma tam pracować ramię w ramię z wnukiem farmera, Tae-hyungiem. Prostym, zwykłym chłopakiem, który n...