sierpień 2010
Ludzie często zastanawiają się nad przyczyną zdarzeń. Nad drogą, która doprowadziła ich do jakiejś sytuacji. A co jeśli świat tak naprawdę jest jak domino? Wystarczy potrącić pierwszą kostkę i jeszcze w tej samej sekundzie kolejne również zaczną się przewracać z regularnym stukiem, jak plastikowa lawina.
Nieodwracalna, nieskończona linia czasu.
A jeśli tak naprawdę nie istnieje żaden początek i, w poszukiwaniu przyczyny, można się cofać bez końca? Aż do Wielkiego Wybuchu.Ja jednak uważam, że ta historia zaczyna się znacznie później.
Nie w momencie, kiedy wszystko na zawsze się zmieniło, ziemia zapadła się pod naszymi stopami, a świat rozsypał na milion kawałków. To był już koniec, okrutne podsumowanie tego co nazywaliśmy przyjaźnią. A prawdziwy początek to lato 2010 roku, kiedy się poznaliśmy. Kiedy nie wiedzieliśmy, że razem zmierzamy ku przepaści.Bezchmurne niebo miało najpiękniejszy odcień błękitu, a słońce paliło niemiłosiernie. Powietrze wydawało się wręcz tak gęste, że można było odnieść wrażenie, iż ukrop spływa z nieba jak ciepły miód i kapie z liści drzew na ramiona.
Miałam wtedy sześć lat i byłam najszczęśliwsza w całym swoim życiu. Siedzieliśmy, w piątkę, na grubej gałęzi rozłożystego drzewa, dwa metry nad nieruchomą taflą wody. Pod nami rozciągało się małe jezioro, typowe, muliste, o ciemnej granatowej wodzie, przez którą czasem przedzierały się promienie słońca. Widziałam leniwie falujące wodorosty i błyszczące łuski przepływających ryb.
Niebo odbijało się w wodzie pod moimi stopami. Pomyślałam jakie to niesamowite uczucie. Jakbyśmy byli sami we Wszechświecie. Tylko niebo nad nami i pod nami, nieskończone przestworza, w idealnie czystym błękitnym kolorze.– Wiecie, że w tym jeziorze jest ponad trzysta milionów litrów wody? – powiedział Adam. Siedział po mojej lewej stronie i beztrosko machał podrapanymi nogami nad taflą wody. – To milion dużych wanien, albo pięć tysięcy cystern, albo sto basenów olimpijskich, albo...
– Dobra, dobra, już starczy – przerwała mu ze śmiechem Diana, urocza dziewczynka z dwoma rudymi warkoczykami. – I tak nikt nie mierzy objętości w wannach.Gdyby nie to mógłby tak wymieniać bez końca. Lubił ciekawostki. Ogłaszał je wszem i wobec nawet jeśli nikt nie chciał go słuchać. To dzięki niemu wiedziałam, ile lat liczy sobie Wszechświat oraz kiedy odkryto różne planety.
Do tej pory pamiętam niektóre z nich. Prawie czternaście miliardów lat – tyle minęło od zupełnego początku, od Wielkiego Wybuchu. Przytłaczająca liczba dowodząca, że nic, prawie nic, nie znaczymy.
Z nas wszystkich Adam był najstarszy. I jednocześnie najbardziej beztroski. Miałam wrażenie, że szedł przez życie ze swoim łagodnym, niewymuszonym uśmiechem, każdą cząstką siebie pochłaniając otaczający go świat.
Miał blond włosy układające się w fale, jasnoszare oczy i piegi na policzkach, które były szczególnie widoczne latem. Wchodził na najwyższe gałęzie drzew i nigdy nie spadał, ale schodził z podrapanymi lub posiniaczonymi kolanami.W tamtym momencie stanął na gałęzi, a ta zabujała się nieznacznie. A potem po prostu wskoczył na bombę do wody, rozchlapując ją efektownie wokół siebie. Wynurzył się i przetarł oczy, zanim je otworzył.
– Chodźcie, bo się tam zaraz upieczecie jak na grillu w tym słońcu – zawołał do nas z dołu, zachęcając do dołączenia.
Podziałało.Do wody runął Alexander, a gałąź ponownie się zachwiała. Chłopak zrobił obrót w powietrzu i przeciął taflę wody, wskakując na główkę. Po chwili również się wynurzył i potrząsnął głową jak mokry pies, by wytrzepać wodę ze swoich ciemnych włosów.
Zostałyśmy już tylko ja, Diana i Mia.
– To jak, na trzy? – zapytała Diana, patrząc na nas i nie czekając na odpowiedź, zaczęła odliczać.
Na trzy wszystkie odchyliłyśmy się gwałtownie do tyłu i kiedy straciłyśmy równowagę, poleciałyśmy w kierunku jeziora. Robiłyśmy to już wiele razy. I naprawdę kochałam to uczucie. Kiedy na początku cały świat się przewracał, a potem było już tylko niebo. Jak nieskończony, błękitny ocean. Pozornie na wyciągnięcie ręki, ale tak naprawdę nieuchwytne. Uśmiechnęłam się na moment przed zderzeniem z chłodną wodą. A potem zniknęłam na chwilę w odmętach jeziora. Słyszałam bąbelki uciekające na powierzchnię i wszystkie przytłumione dźwięki. Wynurzyłam się.Śmialiśmy się, nie mam pojęcia z czego. Chyba tak po prostu, jak zwyczajne dzieci, ciesząc się, że znaleźliśmy się w tamtej chwili.
I rozumiem to teraz doskonale. Naprawdę, mogłabym na zawsze, na całą wieczność, pozostać tam. W tamtym miejscu, w tamtym czasie.Czas jednak pędził, nie czekając na nas. I chociaż chcieliśmy za nim nadążyć, czuliśmy, jak chwile przeciekają nam pomiędzy palcami jak jeziorna woda, zostając na zawsze w przeszłości. Przestałam liczyć zachody słońca. I tak każdy z nich był taki sam. Bladoróżowe niebo, spienione obłoczki i ostatnie promienie wyglądające zza horyzontu. Potem na ramionach zaczynaliśmy czuć chłodny oddech nocy i w końcu, kiedy robiło się zupełnie ciemno, a komary były bliskie zjedzenia nas żywcem, szliśmy do swoich domów, obiecując spotkać się następnego ranka.
Ostatni dzień sierpnia był jednocześnie naszym ostatnim wspólnie spędzonym dniem wakacji. Potem każdy miał pójść w swoją stronę. Alexander i Mia przyjechali jedynie na wakacje do swoich rodzin. Diana szła do szkoły w stolicy.
I chociaż minęło tylko jedno lato, staliśmy się naprawdę do siebie przywiązani. Żyliśmy trochę jak we śnie, z którego trzeba się było w końcu obudzić.– Zróbmy kapsułę czasu – zaproponowała Diana. – Skrzynkę pełną naszych rzeczy, na pamiątkę tych wakacji – uśmiechnęła się szeroko.
Przynieśliśmy małą metalową skrzyneczkę, usiedliśmy nad brzegiem jeziora, w cieniu drzew, na miękkiej ziemi i zaczęliśmy zbierać nasze wspólne skarby. Kamyczki o ciekawych kształtach, połyskujące kolorami, wygładzone przez wodę szkiełka, papierki po cukierkach z lokalnego sklepu, zabawki z Kinder Niespodzianek. Mia wypięła ze swoich gęstych atramentowoczarnych włosów spinkę z różową kokardką, ja włożyłam przetartą sznurówkę ze swoich ulubionych butów.
Jednym słowem były to same, obiektywnie patrząc, bezwartościowe przedmioty, jedynie dla nas nasiąknięte taką ilością wspomnień, że stawały się bezcenne.
Skrzynkę zakopaliśmy u podnóża największego klonu w okolicy. Przez chwilę po prostu staliśmy w kręgu, patrząc na nierówno usypaną ziemię, wiedząc, że to już koniec. Może nie koniec całej opowieści, ale na pewno rozdziału.Jednak wtedy nie tylko zakopaliśmy nasze skarby. Zakopaliśmy również wspomnienia i to kim byliśmy. Na zawsze pogrzebaliśmy tamte chwile, nie wiedząc, jak bardzo będzie nam ich brakować w przyszłości. Tak naprawdę urządziliśmy pogrzeb samym sobie. Tym szczęśliwym, naiwnym wersjom siebie.
Ta chwila wciąż jest żywa w mojej pamięci. Chciałabym zapamiętać ją taką, jaką była, jednak z czasem nałożyło się na nią tyle warstw wspomnień, że nie potrafię spojrzeć w przeszłość bez przywoływania fali obcych obrazów.
Tamto miejsce nie kojarzy mi się już z latem 2010 roku, a ze wszystkim, co działo się potem. Późniejsze wydarzenia zalewają to miejsce jak zaraza, wypalają czarne dziury w moich wspomnieniach.
Wtedy nie mogłam wiedzieć. Pewnie nikt z nas nie mógł. I chociaż możliwe, że już wtedy powoli pełzły w naszą stronę burzowe chmury, my po prostu wystawialiśmy twarz do ciepłego wiatru, pachnącego nadchodzącym deszczem.– Spotkajmy się tutaj jeszcze kiedyś – powiedziała Diana, a my wszyscy po kolei uroczyście złożyliśmy obietnicę powrotu.
Skrzynka pełna wspomnień stała się skarbem do zdobycia za wiele lat. Czymś, co miało nas na zawsze zatrzymać razem. Była jak obietnica ponownego spotkania.
Która, niestety, się spełniła.
CZYTASZ
Teraz jest już za późno
Ficção AdolescenteMała miejscowość. Upalne lato. Przyjaciele. Wypadek. Pierwsze strony gazet. Plotki. Rozalia spotyka się z przyjaciółmi po wielu latach. Z pozoru wszystko jest takie samo; zapach rozgrzanej ziemi, długie zachody słońca i ciepłe noce. Jednak to nie mi...