Rozdział 11

13 4 6
                                    

lipiec 2023

Popołudnie ciągnęło się w nieskończoność. Alex poszedł na spacer, a ja leżałam na trawie w przyjemnym cieniu pojedynczych drzew. Utknęliśmy w martwym punkcie i dlatego, pomimo zewnętrznego spokoju, w umyśle kłębiły mi się wszelkiego rodzaju przemyślenia i pomysły, czasem wręcz absurdalne. Czułam się tak, jakbym próbowała przypomnieć sobie rzeczy, których nigdy nie wiedziałam i pewnie tak też było.

Jednostajny, tępy szum w mojej głowie zlewał się z brzęczeniem owadów w wysokiej trawie. Delikatne łodygi muskały moją twarz, ręce i nogi, czasami łaskocząc, a innym razem nieprzyjemnie drapiąc. Promienie słońca, które sięgały tylko mojej lewej ręki nie były już tak intensywne jak kilka godzin wcześniej i teraz okrywały skórę całkiem przyjemnym ciepłem.

Najpierw zauważyłam cień, a później, gdy uniosłam się na łokciu, zobaczyłam smukłą sylwetkę w czarnej sukience. Włosy Mii były w swobodnym nieładzie, spływały jej z ramion i delikatnie się plątały, jakby były zaledwie muśnięte podmuchem wiatru. Dziewczyna opadła z gracją na ziemię obok mnie. Położyła się wygodnie i (jak mi się wydawało) po części z wymuszoną swobodą. Jej włosy rozsypały się na trawie.

- Widziałam Alexa - powiedziała swoim spokojnym, melodyjnym głosem.
- I?
- Nic - wzruszyła ramionami. - Był tak samo zatopiony w myślach jak ty. Pogadaliśmy więc przez chwilę i poszłam.
Zobaczyłam, że Mia wyciągnęła rękę i sięgnęła gdzieś za siebie. Po omacku wyrwała mak i wyciągnęła go nad głowę. Powoli go obracała, oglądając słońce przez cienką warstwę czerwonych płatków.

Płatki w kolorze krwi. Przebiegło mi przez myśl. Wzdrygnęłam się. Dlaczego akurat to było pierwszym, co przychodziło mi do głowy? A może ten zgniły kłębek myśli na zawsze zamieszkał w moim umyśle i tylko czasem udawało mi się go zagłuszyć lub upchnąć w jakimś niewidocznym zakamarku siebie?

- Jak tam? - zapytałam, by nie pogrążać się dalej w rozmyślaniach, które by mnie z powrotem przywiodły nad jezioro, tamtego poranka.
- Jakoś się trzymam... - odparła po prostu, tłumiąc westchnienie. Widziałam, jak w zamyśleniu nawija na palec łodygę kwiatu. Drobne listki przemykały między opuszkami jej palców. Zdałam sobie sprawę, że w zasadzie ona zawsze taka była. Mia zawsze jakoś się trzymała...
- Wyszłaś na spacer?
- Można tak powiedzieć - odparła zdawkowo.
Popatrzyłam na nią i uniosłam brwi.
- Chciałam się na chwilę wyrwać z domu - doprecyzowała.
- Nie chcesz już po prostu stąd wyjechać? Nie czujesz się tutaj... przytłoczona? - zapytałam w zamyśleniu, ponieważ sama dokładnie tak się czułam. Atmosfera panująca w okolicy przypominała bagno, w którym brodziłam po pas.

Zapanowała chwila ciszy. Mia nieruchomo wpatrywała się w gałąź nad nami. Opuściła dłoń, w której bezwiednie ściskała kwiat maku.
- Chyba... po prostu nie lubię ciągle zmieniać miejsca. Wtedy życie zmienia się w nieustanną podróż i tylko przemyka za oknami pociągów albo samolotów.
Zamyśliłam się, wpatrując w niebo. Biała smuga zostawiona przez samolot przecinała przestworza na dwie równe połowy. A przynajmniej z mojej perspektywy wydawały się równe.
W tamtym momencie miałam wrażenie, jakby moje życie naprawdę właśnie mknęło za oknem pociągu. Zbyt krótkie i ulotne. Dni mijały, a ja nie potrafiłam im się dokładnie przyjrzeć, schwytać w nich tego, co ważne. Teraźniejszość zbyt szybko zmieniała się w przeszłość.
- Spotkałaś Adama? - zapytałam.
- Raz, nad ranem. Wygląda jak własny cień i wrak człowieka. Myślę, że go to zabiło.

Wszystkich nas to zabiło. W mniejszej lub większej części. - Dotarło do mnie.

Nikt nie był już taki sam. Czy twarze, które obserwowałam teraz, były prawdziwe, czy to tylko kolejne maski? Czy w takim razie wszystko, co było wcześniej to zwykłe kłamstwo?
Nie miałam takiego wrażenie. Koniec końców ludzie to skomplikowane istoty i nie sposób oceniać ich, nas, przez pryzmat kilku rozmów i zdarzeń.

Teraz jest już za późnoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz