Rozdział 8

15 6 3
                                    

styczeń 2017

Wiosłowałam długimi, trochę niesymetrycznymi ruchami. Stara drewniana łódka cięła lodowatą wodę, zostawiając za sobą rozmyty ślad. Wokół panowała cisza, którą tylko przerywał miarowy plusk wioseł. Mój przyspieszony od wysiłku oddech zmieniał się w obłoczki pary, które ulatywały w odmęty ciemniejącego nieba. Było późne popołudnie, a zbliżający się wieczór palił w nos i policzki przejmującym zimnem.

Nie byłam sama. Na rufie, przodem do mnie siedział Adam i jego starsza siostra – Kornelia. Ściśnięci blisko siebie, próbowali zachować jak najwięcej ciepła, ale i tak niewiele to dawało. Cieszyłam się, że ruch mnie rozgrzewa.

– Już niedaleko – Adam poparzył nad moim ramieniem na wysepkę, do której się zbliżaliśmy. – Chcesz się zmienić?
Pokręciłam głową i odepchnęłam się wiosłami. Cichy plusk wody podążył za nami jak cień. Patrzyłam na oddalające się światła domów na brzegu. Widziałam nasz taras oświetlony małą lampką i zapalone światło w salonie. Godzinę wcześniej wybiegłam z domu, machając rodzicom na pożegnanie. W naszej miejscowości nikt nie bał się wypuszczać dzieci wieczorem z domu.

Kornelia szarpnęła za kosmyk krótkich włosów sterczących spod czapki, tak by nie opadał jej na twarz. Była niewiarygodnie podobna do swojego brata. Piaskowy odcień włosów, srebrzysty błękit oczu. I ten sam złoty odcień skóry, tylko bledszy, w świetle nocy wręcz niezdrowy.
Patrzyłam, jak bawi się frędzlem swojego szala. Jej smukłe palce przeplatały fragment włóczki. Miałam wrażenie, że w ogóle nie słucha rozmowy, widziałam, jak wędruje wzrokiem daleko przed sobą, jakby już żyła dniem kolejnym. A jednak w jej spojrzeniu kryło się coś melancholijnego.
Zauważyła, że jej się przyglądam, prześlizgnęła wzrokiem po niebie, linii drzew na wyspie, aż w końcu jej spojrzenie utonęło w głębi jeziora. Wyraz jej twarzy zmienił się szybko, tak jakby gwałtownie wróciła do rzeczywistości.
– Chciałabym kiedyś jeszcze pojeździć na łyżwach na zamarzniętym jeziorze... – powiedziała nagle.
– Ja też! – zawtórowałam jej z dziecięcą radością. – Tutaj... – z zachwytem wyobraziłam sobie skutą lodem taflę wody, poprzecinaną ostrzami łyżew.
– To by nie zamarzło chyba nawet w czasie drugiej epoki lodowcowej – zauważył Adam. – Tutejsza woda jest jakoś wyjątkowo odporna na owo zjawisko.
– Nie no, nie przesadzaj. Pamiętam jak kiedyś zamarzło – odparła Kornelia. – Dokładnie na moje szóste urodziny. Wszystkie dzieciaki z okolicy pobiegły się ślizgać. Pamiętam to doskonale.
Uśmiechnęła się do swoich wspomnień.

Ogólnie jednak zimy na Dolnym Śląsku przeważnie były ciepłe, więc jezioro rzadko zamarzało i prawie nigdy w całości, jedynie przy brzegu. Lodowe macki pięły się w głąb, próbując pochłonąć jak najwięcej, jednak nie docierały dalej niż kilka metrów od brzegu.

Poczułam, jak dno łodzi zaszurało o piasek. Posługując się wiosłami, wypchnęliśmy łódkę najbardziej w głąb plaży, jak tylko potrafiliśmy, aby nie musieć moczyć butów w wodzie. Przebiegłam na dziób i wyskoczyłam na wilgotny piasek. Popatrzyłam na czarną taflę wody. To był pierwszy raz, jak wybraliśmy się na wyspę. Wcześniej prawie nie zwracaliśmy na nią uwagi. Była zbyt blisko przeciwległego brzegu, wtapiała się płynnie w krajobraz poszarpanej linii brzegowej. Czułam się jak podróżnik, odkrywca niezdobytych lądów.

Kilka metrów przed nami rozciągał się niezbyt gęsty las. Smukłe pnie drzew rosły obok siebie, a korony pozbawione liści chyliły się ku ziemi. Przypominały kościste palce, próbujące dosięgnąć małe postacie stojące pod nimi, sylwetki bezbronnych ludzi.

Wyspa wyglądała niczym cmentarzysko, chociaż drzewa nie były martwe, a jedynie wycieńczone przez zimę. Sceneria kojarzyła mi się z początkiem jakiegoś strasznego filmu (jak to wtedy zwykłam nazywać horrory).

Teraz jest już za późnoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz