Rozdział 9

9 5 1
                                    

lipiec 2023

Teraz jest już za późno - zdałam sobie sprawę. Za późno na słowa. Za późno na przeprosiny i błaganie. Łzy są nic niewarte.

Dzień pogrzebu był, o ironio, słoneczny. Niemiłosiernie gorący i zupełnie bezchmurny. Żar lał się z czystego nieba, wsiąkał w czarny materiał ubrań i parzył skórę. Próbowaliśmy skryć się w cieniu drzew, ale ten był zbyt mały; słońce wisiało w zenicie. Nawet jeden drobny listek nie drgnął, powietrze było nieruchome, gęste, duszne.

Przypomniałam sobie, jak pytałam Dianę, czy gdyby mogła, zmieniłaby przeszłość. Ja sama upierałam się wtedy, że bym tego nie zrobiła. Ta odpowiedź przestała mi się nagle wydawać tak oczywista.

Niespiesznie wędrowałam wzrokiem, aż zatrzymałam spojrzenie na ludziach przechodzących w pobliżu. Obcasy stukały o bruk, a prowadzone rozmowy były ciche i spokojne.

Gdzieś za moimi plecami do lotu poderwało się stado ptaków. Przemknęły nad naszymi głowami, bez wysiłku wznosząc się wyżej i wyżej. Poczułam nagle ciężar moich stóp przyciśniętych do ziemi.
Ludzie nigdy nie zrozumieją takiej wolności. Zadzierają głowy do góry, obserwując upierzone skrzydła. Próbują wydrzeć naturze jej tajemnice, przechytrzyć prawa fizyki, przekroczyć niemożliwe granice, oszukać śmierć-

Gwałtownie wróciłam na ziemię. Runęłam niczym postrzelony ptak, uderzyłam w cmentarną brukowaną alejkę. Zamrugałam. Wszystko było w porządku, wszystko było jak przed chwilą. Moja wyobraźnia płatała mi figle.
Przeniosłam wzrok na sylwetki w czarnym odzieniu. Przypominały zbiegowisko cieni.

Ceremonia pogrzebowa odbywała się w Warszawie, więc mieszkańcom wsi po prostu nie chciało się przyjeżdżać. Cieszyło mnie to. Te wszystkie wścibskie harpie nigdy nie mogły zaspokoić swojej ciekawości.
Mojej rodziny również nie było. Kiedy trzy dni wcześniej zadzwoniłam do mamy, uparła się, żeby wracać. Chciała przyjechać od razu, kolejnego dnia, jednak namówiłam ją, żeby trochę opóźniła swoje zamiary i aby przyjechali zgodnie z planem wycieczki. Wielokrotnie zapewniałam, że wszystko ze mną dobrze i obiecałam, że dam sobie radę. Z tego powodu mieli pojawić się dopiero wieczorem.

Widziałam rodziców Diany. Jej mama, drobna brunetka, starała się powstrzymywać łzy, jednak jej twarz i tak zdradzała wszystko. Zastanawiałam się, czy w ogóle spała w ciągu ostatnich dni. Wyglądała, jakby chciała zwinąć się w kłębek i zniknąć. Zamiast tego drżała skulona w ramionach swojego męża. Zaciskała palce na cienkim materiale spódnicy i gniotła go bezwiednie.
Odwróciłam wzrok. Niektórych rzeczy lepiej było nie widzieć.

Dojrzałam Adama i Mię stojących po drugiej stronie alejki. Stali oddaleni o kilka kroków. Zbyt blisko siebie jak na obcych ludzi, zbyt daleko jak na przyjaciół. Byli sami. Zdziwiło mnie, że nie pojawił się nikt z ich rodzin, a szczególnie siostra Adama. Dawno jej nie widziałam i byłam ciekawa, jak wygląda.
Alex stał za mną. Nie widziałam go, ale słyszałam, jak od czasu do czasu przestępuje z nogi na nogę.

Poza nimi nie znałam nikogo. Ani zapłakanej korpulentnej kobiety z trójką dzieci, ani tyczkowatego mężczyzny stojącego samotnie, ani starszego małżeństwa (choć mogłam się domyślać, że to dziadkowie).

Zdałam sobie sprawę jak wiele ludzkich historii legło w gruzach. Tak szybko, tak bezsensownie, tak przypadkowo... Zawahałam się. Przypadkowo?
A jeśli nie? To wtedy; dlaczego? Ten wyraz już dawno zakwitł w moim umyśle. Lubiłam kwestionować świat i odkrywać jak działają rzeczy. Ale wtedy rozbrzmiał z nową mocą i determinacją, jakby nabrał nowego sensu.
Słyszałam gdzieś w oddali słodki śpiew ptaka. Ale szum w moim umyśle go zagłuszał. Dlaczego? Słońce przesuwało się powoli, tylko po to, by w końcu wyjrzeć zza drzewa. Ale ja i tak byłam oślepiona własnymi myślami. Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Po raz pierwszy, dopiero kiedy odczułam tę tragedię w całości i zobaczyłam jej ślady wyryte na twarzach ludzi, zdałam sobie sprawę, że może powinnam coś zrobić.

Teraz jest już za późnoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz