Prolog

878 36 3
                                    

Warszawa, listopad 1941

Czerwone jabłuszko, pokrojone na krzyż,

Czemu ty żandarmie krzywo na mnie patrzysz?

Melodyjny głos rozbrzmiewał na ponurych ulicach wojennej Warszawy. Młoda kobieta kołysała się w miejscu, trzymając dłonie w kieszeniach obszernego, męskiego płaszcza. Łagodny, melancholijny uśmiech błąkał się na jej wargach, gdy śpiewała kolejne wersy zakazanej piosenki, igrając ze śmiercią:


Gęsi za wodą, kaczki za wodą,

Złapią cię dziewczyno, bo jesteś młodą.

Ty górala dasz, żeby nie wydał,

On górala weźmie i ciebie wyda.


Na pozór ciepłe, zielone jak u kota oczy czujnie rozglądały się po ulicy. Otoczona członkami ulicznej orkiestry, szukała charakterystycznych mundurów barwy granatowej lub – co gorsza – feldgrau.

Coraz więcej słuchaczy przystawało, by choć na chwilę posłuchać piosenki w rodzimym języku. Poważne twarze mieszczan wpatrywały się w solistkę z przygnębieniem. Gorycz nazbyt wyraźnie czaiła się w mętnych, pustych oczach. Niektórzy rozglądali się z ciekawością, zastanawiając się, dla kogóż piosenka – a raczej wyrok – była przeznaczona.

Nie znalazłszy żadnego wojskowego w pobliżu, śpiewaczka kiwnęła głową na dwójkę klarnecistów. Ci wymienili znaczące spojrzenia po odczytaniu sygnału. Ostrożnie odeszli z grupy i schowali instrumenty za połami obszernych płaszczy.

Kiedy zniknęli za drzwiami kamienicy, pod którą grała orkiestra, zaśpiewała:


Idzie sobie panna ze szwabem pod rękę,

Bardzo z tego dumna, z getta ma sukienkę.

Za taką córeczkę, jak ci nie wstyd, ojcze?

Nie wstyd, bo jak córka, zrobił się Volksdeutschem.


Niektórzy przechodnie prędko odwracali wzrok, a niektórzy przyspieszali kroku, kręcąc z politowaniem głową. Inni, odważniejsi, podpierali ściany okolicznych budynków, a jeszcze inni wyglądali zza okien kamieniczek, wysłuchując ostrzeżenia zawartego w przyśpiewce.

Brzdęk monet odbijał się od małej, drewnianej skrzyneczki, którą trzymał jeden z członków orkiestry. Młody chłopak o promiennym uśmiechu z dołeczkami dobrze sobie radził, sypiąc obfite komplementy wszystkim, którzy zdecydowali się wrzucić chociażby jednego młynarka.


Gęsi za wodą, kaczki za wodą,

Przydasz się na szpicla, bo jesteś młodą.

Jak trzeba wydać, to wszystkich wydasz,

Ty mnie się przydasz, ja ci się przydam.


Nerwowe spojrzenia nasilały się z każdą zwrotką. Tymczasem solistka wciąż śpiewała zakazaną piosenkę – po raz drugi w tym tygodniu – którą adresatka zlekceważyła ostatnim razem.

Napięcie wisiało w chłodnym, listopadowym powietrzu. Zbyt zaaferowana wyglądaniem wrogich mundurów, solistka nie dostrzegła opartego kilka metrów dalej o ścianę biedniejszej kamienicy mężczyzny, który skrywał twarz za rondem czarnego kapelusza.

Nie miała pojęcia, że chłonął każdą głoskę, która wydobywała się z jej ust, jak gdyby była świętą, która swoimi słowami miała ocalić jego duszę.

Na pierwszy rzut oka nie rzucał się w oczy. Cały ubrany na czarno zlewał się ze ścianą, na którą padał cień budynku. Jednak po dłuższym przyjrzeniu się, można było odnieść wrażenie, że nie pasował do tamtejszej scenerii. Jego płaszcz był zbyt czysty i zadbany jak na szarego obywatela, który pod groźbą śmierci musiał pracować dzień w dzień bez możliwości wytchnienia, a przy tym nie mógł pozwolić sobie na nowe ubranie. Wypolerowane buty lśniły, a srebrny zegarek wydostawał się zza rękawa.

Niektórzy mieszczanie zerkali nań przelotnie, lecz jego zimne spojrzenie szybko zamykało im usta i przyśpieszało krok.

Gdzieś w kamienicy, pod którą grała orkiestra, rozległ się stłumiony dźwięk zamykanego okna.


Złapali ją w bramie chłopcy z konspiracji,

Zgolili do skóry łeb wraz z ondulacją.

A jak nie pomogło, chłopcy nieśli kwiaty,

W jednej ręce róże, w drugiej automaty.


Zauroczony śpiewem jegomość w płaszczu koloru grobowej czerni uniósł brew. Niektóre słowa były dlań niezrozumiałe, jednak przekaz jasny. Wyjmując gustowną, srebrną papierośnicę z kieszeni płaszcza, wziął paczkę papierosów i zapalił jednego. Zaciągnął się nikotyną, słuchając kolejnej strofy:


Gęsi za wodą, kaczki za wodą,

Zastrzelili pannę, choć była młodą.

Już dziś nie wyda, jutro nie wyda,

Na nic im się martwy szpicel nie przyda. *


Solistka ponagliła gestem grajków, by zaczęli głośniej grać. Orkiestra z powodzeniem zagłuszyła wystrzał broni.

Palący mężczyzna zauważył, że jeden z flecistów uniósł z niepokojem wzrok. Podążył za jego spojrzeniem i dostrzegł zarys jednego z klarnecistów, który machnął z okna kamienicy.

Wypuścił dym z ust, śledząc solistkę, która dała znak członkom orkiestry. Tłum przerzedził się, łącznie z oddalającą się orkiestrą.

Dwóch klarnecistów wyszło z kamienicy. Zaraz potem wyminęli palącego oficera SD, po czym dołączyli do czekającej na nich solistki. Przez ten czas oddzieliła się od orkiestry i w napięciu ich wyczekiwała, chowając się w jednym z zaułków.


***

*Piosenka bezimienna, śpiewana na melodię kujawiaka "Czerwone jabłuszko"

SzronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz