Warszawa, listopad 1941
Niecałą godzinę wcześniej
Z jego ust wykradło się przekleństwo, gdy krwiste krople wciąż uparcie nie schodziły z rękawów munduru. Krwiste plamki za nic miały jego zaczerwienione, odwodnione palce, nadal niezłomnie kalając à la piętno szarą tkaninę.
Franz nie cierpiał krwi. W szczególności na sobie. Czuł się wtedy zbrukany.
Zbrukany przez siebie.
Wolał zmyć z siebie dowody zła, które wyrządził. Już i tak wszyscy postrzegali go w tym mieście jako zwyrodniałego mordercę. Nie miał powodu, by na każdym kroku udowadniać im rację.
Kątem oka widział swe lustrzane odbicie. Postać w nim machinalnie szorowała dłonie i rękawy, jakby zamierzała zedrzeć z siebie skórę.
Maszyna.
Pragnął nią być. Bez zbędnych uczuć. Bez żalów i bólu.
Zacisnął powieki i nabrał drżącego oddechu. Nie zamierzał dłużej oglądać personifikacji toksyny, która – nie wiedzieć czemu – do złudzenia przypominała niego.
Zacisnął zęby w frustracji, kiedy po kilku kolejnych dłużących się minutach jego starania zdały się na nic. Wreszcie zmusił odrętwiałe na skutek zimna dłonie do zaprzestania. Nie miał jednak siły, by zakręcić kurek ze wciąż lejącą się z kranu lodowatą wodą.
Przynajmniej mroźne igiełki pomagały mu skupić się na bólu, a nie... tej truciźnie w środku, którą w sobie miał.
Znieruchomiał nagle, gdy drzwi od toalety otworzyły się niespodziewanie. Nim dwójka nowoprzybyłych zdążyła przemierzyć krótki korytarz i zorientować się o jego obecności, Langer dosłyszał jeszcze urywek ich wymiany zdań:
– Jak oni cię przyjęli bez żadnego doświadczenia? – Głęboki, złudnie gładki głos, który przyprawiał o ciarki, należał do naczelnego sadysty miasta, Friedhelma Kurta.
Ramiona Langera opadły, a oczy mimowolnie przewróciły. Już przygotowywał się na krwawe, zakrawające na odrażające opisy tortur, które tamten stosował na przesłuchiwanych.
Pomimo kreatywności, to nie za dzięki niej uznano go za jednego z najbardziej potrzebnych. Kurt miał dar do wyciągania informacji i tylko dzięki temu mógł tak bezczelnie narzucać się innym oficerom.
W tym zatrudnionemu nieco ponad dwa tygodnie temu nowemu adiutantowi Langera, Victorowi Schwarzowi.
Franz wyprostował się i zakręcił kurek z wodą. By nie musieć patrzeć na lustrzane odbicie, skupił wzrok na naznaczonej czerwonawymi smugami białej ceramice umywalki. Z trudem opanował się przed wytarciem z niej śladów.
– Nikt nie wspomniał, że obecność w takich rzeczach jest obowiązkowa, Herr Kriminalsekretär – odezwał się spokojniejszy głos.
– Jeszcze mi powiedz, że nikogo nie zabiłeś, chłystku, to już całkiem skonam ze śmiechu – zaśmiał się uszczypliwie pod nosem gestapowiec.
Cisza, jaka zapadła po tych słowach była nad wyraz wymowna.
– Co podkusiło tego Szrona do zatrudnienia cię, jest poza moim pojęciem...
Gdy tylko rechot Kurta rozległ się wśród ścian toalety, sine dłonie majora zacisnęły się do białości.
Być może popełnił błąd w zatrudnieniu ledwie dwudziestolatka. Kto wie, czy kiedy zabierze go na jakąś akcję, ten nie zemdleje albo zwymiotuje z paniki?
CZYTASZ
Szron
Historische RomaneJak to jest nienawidzić każdej uncji swojego jestestwa bardziej niż czegokolwiek? Jak to jest nie móc spojrzeć na siebie w lustrze ze świadomością popełnionych przez siebie zbrodni? Jak to jest z uporem trzymać się przeszłości, która wypaliła trwałe...