2. Ale to nie był on

446 29 0
                                    

Warszawa, listopad 1941

Dzwoneczek zadzwonił nad drzwiami apteki, która mieściła się na rogu jednej z często uczęszczanych ulic Warszawy. Podstarzały Niemiec ściągnął kapelusz i omiótł krytycznym wzrokiem wnętrze sklepu. Paciorkowate oczy rozglądały się po zaopatrzonych półkach, marszcząc brwi.

Anna wyszła z zaplecza, kiedy tylko rozbrzmiał dzwoneczek. Przybrała na twarz wymuszony uśmiech, który nie sposób było odróżnić od tego prawdziwego, po czym zagadnęła nienaganną niemczyzną:

– W czym mogę pomóc, Herr? – zapytała, składając dłonie na białym fartuszku.

– Macie coś przeciwbólowego? – zapytał sucho.

Anna skinęła głową, a uśmiech na jej wargach stał się napięty. Już dawno przywykła do braku szacunku ze strony zagranicznych klientów, choć i tak nie mogła przestać oburzać się na ich brak kultury. Zupełnie inaczej została wychowana.

Zapewne duży wpływ na to miało postrzeganie przez nich Polaków jako ludzkie wszy, niewolników, których samo życie było niedostatecznym nietaktem.

Sięgnęła do górnej półki i położyła opakowanie na blat kontuaru.

– Czy coś jeszcze podać, Herr?

– To wszystko – wymamrotał pod nosem jegomość.

– To będzie trzy marki – poinformowała, otwierając kasę. Nawet nie podawała ceny w młynarkach, gdyż wiedziała, że prędzej zszedłby niźli dotknął polskiego pieniądza.

Rzucił pieniądze na ladę i wyszedł szybko. Z tego, co Anna zauważyła, za oknem panowała ulewa. Westchnęła ciężko i wrzuciła pieniądze do kasy. Następnie skrzywiła się na widok zabłoconych śladów na podłodze. Chwyciła za miotłę owiniętą ścierką, która stała przy drzwiach.

Z nudów przetarła blaty oraz wypakowała niektóre pudła. Właśnie opróżniła jedno, gdy dzwoneczek znów zadzwonił. Uniosła głowę i napotkała niezapominajkowe oczy, które na jej widok pojaśniały, a uśmiech sprawił, że na muśniętych opalenizną policzkach pojawiły się urocze dołeczki.

– Serwus! – zawołał od progu młody chłopak i pomachał do niej.

– Serwus – przywitała się i posłała mu uśmiech. Szczerze mówiąc, jego pojawienie się uratowało ją od kompletnej nudy. – Przyszedłeś tak o, czy coś bierzesz?

Kończyła dopiero za pół godziny, a samotne przebywanie w aptece być może przez kilka pierwszych godzin było przyjemne, lecz nie pod koniec dnia. Zaczynała powoli tęsknić za towarzystwem.

Tymczasem chłopak pokręcił głową, przyglądając się z uwagą oznaczonym buteleczkom z syropami na przeróżne dolegliwości.

– Nie. Tak wpadłem, bo byłem w pobliżu – mruknął i wreszcie podszedł do kontuaru.

– Gdzie byłeś? – zapytała, nie kryjąc ciekawości.

Chłopak rozejrzał się ostrożnie wokoło i podszedł do okna. Gdy upewnił się, że nikt podejrzany nie kręcił się pobliżu, podszedł do niej prędko. Anna uniosła zakłopotana brwi.

– Na spotkaniu – szepnął konspiracyjnie.

Zrozumienie zagościło na twarzy Różańskiej, a twarz stężała. Nie cierpiała poruszać tematu nielegalnej konspiracji nigdzie poza swoim mieszkaniem i miejscem prób orkiestry, do której należała.

– Rozumiem – odparła powoli, dając mu znać, że nie chciała kontynuować tematu.

Niestety albo nie odczytał poprawnie jej intencji bądź też ze wszelkich sił pragnął się z nią podzielić nowymi rewelacjami z podziemia, gdyż kontynuował:

SzronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz