9. Piętno

347 19 1
                                    

Warszawa, listopad 1941

Pustka.

Tylko ona krążyła po jej głowie. Jej bolesny pisk ranił obolały od stresu i szoku mózg, nie dając wytchnienia.

Niczym automatyczna maszyna wślizgnęła się niesłyszalnie do pogrążonego w ciemności korytarza. Drzwi frontowe nawet nie skrzypnęły. Wszędzie panowała przytłaczająca głusza, lecz w tamtej chwili Anna potrzebowała jej jak nic innego.

Wszystko zdawało się samoczynne. Palce bez namysłu rozpięły guziki płaszcza, ściągnęły beret, rozwiązały zabłocone sznurówki mokrych trzewików. Nogi prowadziły ją jak gdyby za sprawą własnej woli do łazienki, uważając na skrzypiące deski.

Nim jednak jej dłoń sięgnęła lodowatego metalu klamki, zielone oczy oślepiła niespodziewana jasność. Instynktownie zmrużyła powieki i zamrugała kilkakrotnie, by przyzwyczaić się do światła.

Nim Anna zdążyła się odezwać, ubiegła ją:

– Wiesz, która jest godzina?! – wychrypiała, z trudem panując nad głosem. Z naciskiem wymawiała słowa, mimo to nie podnosząc głosu. – Kto to widział wracać o tak późnej porze? I to nie wiadomo skąd?!

Zielone oczy gapiły się na macochę bez wyrazu. Jedynym ruchem, do jakiego była zdolna, było powolne, wręcz ospałe mruganie i unoszenie ramion przy nabieraniu oddechu.

Czuła się odrętwiała. Wypatroszona.

– Będziesz milczeć? – oburzyła się kobieta, krzywiąc w złości. – Poczekaj ino, jak twój ojciec się o tym dowie. A na pewno się dowie! Już ja o to zadbam.

To wyrwało Annę z chwilowego odrętwienia. Uniosła wzrok na macochę i zmarszczyła brwi.

– Nie wrócił? Gdzie on jest? – W ogóle nie rozpoznawała swojego głosu. Był inny. Zachrypły i matowy.

Bezduszny.

Regina sięgnęła do jednego z papilotów, poprawiając go nerwowo.

– Sama chciałabym to wiedzieć – mruknęła z goryczą, a po jej twarzy przemknął cień. – Może włóczenie się po nocach jest u was dziedziczne.

– Krzysztof jest?

Papiloty kołysały się komicznie, gdy pokręciła ze zdenerwowaniem głową. Na jej twarz wstąpiły rumieńce złości, wpasowujące się do koloru jej koszuli nocnej.

– Czy wy musicie być tacy lekkomyślni? Mężczyźni jak mężczyźni, ale po tobie więcej się spodziewałam – ciągnęła z wyrzutem. – Dobrze wiesz, że mam już powód do siwienia – ostatnie słowa wyszeptała, wymownie wskazując na drzwi, za którymi mieścił się pokój jej syna.

W przypływie pierwszego odruchu Anna pragnęła się bronić. Przecież to nie od niej zależało, gdzie Szkopy robili łapankę...

W środku jednak czuła, że prawda jedynie przysporzyłaby jej więcej problemów. Kto wie, może jej ojciec w trosce o nią posunąłby się do tego stopnia, by raz na zawsze zabronić córce ryzykownych akcji?

Pomimo jej dorosłego wieku, to Sergiusz dawał jej dach nad głową oraz załatwił pracę.

Poza tym był jej ojcem. Nie chciała dokładać mu trosk, szczególnie przy jego stresogennej pracy i zajęciach poza nią.

Wybrała milczenie. Wolała znieść wszelkie tyrady macochy niż pisnąć choćby półsłówko.

– Nie wystarczy wam udzielanie się w tych podziemnych...

SzronOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz