Warszawa, listopad 1941
Przełknął ślinę, gdy pierwsze nuty kolejnej piosenki rozbrzmiały na ulicy, stopniowo układając się w prostą, acz chwytliwą melodię. Uniósł ociężałą głowę, lecz – jak gdyby ciało mężczyzny ogarnęła jakaś niemoc – spuścił ją posępnie. Za każdym razem, gdy słuchał tejże przyśpiewki, wzbudzała weń nieprzyjemne uczucie zapadania w środku.
Dnia pierwszego września roku pamiętnego,
Wróg napadł na Polskę z kraju sąsiedniego.
Najwięcej się zawziął na naszą Warszawę,
Warszawo kochana, tyś jest miasto krwawe.
Słodki, melodyjny głos tętnił powagą i niezmierzonym żalem. Niektórzy przechodnie przystawali przy grajkach na chwilę, by choć przez chwilę poczuć tę wątpliwą nić zrozumienia mieszkańców przejętego przez okupanta miasta.
Na wielu twarzach irytacja wreszcie zwyciężała ze smutkiem. Jednak nawet gdy odchodzili, Franz za każdym razem widział ten cierń bólu uwierający ich zamglone wyczerpaniem oczy.
Niekiedy mógł dostrzec zbłąkaną łzę, która zakręciła się w matowym oku.
Franz natomiast był odrętwiały.
Nie obchodziły go żale ani łzy. Nie litował się nad nimi, wszakże byli dlań obcymi, których zniszczenie musiał przeprowadzić.
Jednak uczucie zapadania w klatce piersiowej pogłębiało się z każdym słowem piosenki.
Kiedyś była piękna, bogata, wspaniała
Dzisiaj tylko kupa gruzu pozostała.
Kościoły zburzone, domy popalone,
Gdzie się mają podziać ludzie poranione?
Jedna z kobiet, które podobnie jak on przysłuchiwały się ulicznej orkiestrze, przyciągnęła do siebie wątłe ciałko przypadkowo przechodzącej dziewczynki. Zdezorientowane zachowaniem obłąkanej kobiety dziecko wybałuszyło zlęknione oczy. Szloch nieznajomej wprawiał ją w dyskomfort i przytłoczenie.
Franz westchnął ciężko. Nie cierpiał bezradności i głupoty ludzkiej. Jedyne, co ta kobieta robiła, to w imię własnego pocieszenia dołowała i straszyła już i tak wychudzone dziecko, które wyraźnie się spieszyło.
Lecą bomby, lecąc od wieczora do dnia,
Nie ma kropli wody do gaszenia ognia.
Matka szuka trupa dziecięcia swojego,
Głośno wzywa Boga i przeklina wroga.
Szare oczy intensywnie wpatrywały się w śpiewaczkę. To ta kobieta o filigranowej postaci, w za dużym na siebie, męskim płaszczu wciąż samą swą obecnością potrafiła namącić mu w głowie, a zarazem ukoić rozlatane myśli.
Jego osobisty narkotyk, który wykańczał do cna.
Przy niej wszystko wydawało się piękne, acz skomplikowane jak enigma.
CZYTASZ
Szron
Historical FictionJak to jest nienawidzić każdej uncji swojego jestestwa bardziej niż czegokolwiek? Jak to jest nie móc spojrzeć na siebie w lustrze ze świadomością popełnionych przez siebie zbrodni? Jak to jest z uporem trzymać się przeszłości, która wypaliła trwałe...