Warszawa, listopad 1941
Mgła gęsta jak mleko nisko dryfowała nad śnieżną pierzyną, która tego poranka zaskoczyła mieszkańców Warszawy. Temperatura na przymarzniętym do ściany termometrze wynosiła szesnaście stopni na minusie, a rażąco biały śnieg lśnił w promieniach zachmurzonego słońca.
O mały włos mieszczka, która właśnie przemierzała oblodzoną jezdnię, nie przypłaciła drogi życiem pod kołami nadjeżdżającego w owym momencie samochodu. Czarny niby kruk pojazd zatrzymał się gwałtownie, a kobieta odskoczyła niczym poranione zwierzę, odruchowo przykładając dłoń do serca. Kierowca zaś posłał jej mroźne spojrzenie.
Bezpiecznej jeździe nie sprzyjała smarkateria, która wykorzystała drogę jako lodowisko, by obrzucać się śnieżkami w najlepsze. Rzecz jasna widok samochodu skutecznie przerwał igraszki, lecz grudki śnieżne zgrzytały nieprzyjemnie pod kołami pojazdu, który przystanął pod osiedlową apteką.
Odgarniająca śnieg z chodnika Anna uniosła wzrok, by zamrzeć z miotełką w ręku na widok Franza. Wyprostowała się raptownie i odwróciła na pięcie, by trzasnąć za sobą drzwiami apteki.
Franz jedynie wzniósł oczy ku niebu i westchnął ciężko, by następnie wejść do wnętrza.
Pierwszym, co rzuciło się esesmanowi w oczy, była ciemność w pomieszczeniu, do którego zleciłby dostarczyć kilka lamp. Zmrużył powieki, by te przyzwyczaiły się do półmroku i rozejrzał za aptekarką.
– Przemyślałaś moją propozycję? – wychrypiał, podchodząc do kontuaru.
Wciąż jej nie odnalazłszy, podszedł do kontuaru i oparł się niedbale.
– Tak i moja decyzja pozostała niezmienna – odparła na jednym wdechu, niczym formułkę, której wyuczyła się na pamięć, byle dał jej spokój. – To nie podlega dyskusji.
Skinął głową i oblizał w zamyśleniu górne zęby. Przeczuwał to.
– Więc została ci praca u mnie.
– Słucham? – wymamrotała, wreszcie wyłaniając się zza jednego z gablot z lekami.
Gdzieś w głębi swej skazanej na zatracenie duszy Franz poczuł satysfakcję na myśl o tym, że była zdana tylko na jego dobrą wolę. Mógł pozwolić sobie praktycznie na wszystko.
I właśnie to upojenie przewagą nad sytuacją fascynowało jego czarną stronę, a białą z kolei przerażało najbardziej.
Był złym człowiekiem. Wiedział o tym.
– Przynajmniej dzięki temu zyskam pewność, że nic ci nie jest – ciągnął niezrażony, delektując się jej tężejącą miną. – Załatwię dla ciebie papiery, dzięki którym nikt nie tknie cię w tym mieście choćby palcem...
Anna skrzywiła się i podeszła do kontuaru. Była dlań na wyciągnięcie ręki.
Znalazł się tak blisko narkotyku, którego nie mógł na razie zażyć. Drażniło to esesmana.
– Chyba się pogubiłam... – mamrotała, marszcząc brwi. – O czym ty mówisz? Jaka praca dla ciebie?
– Nie wiedziałaś? – udał zdziwienie, a Anna zmrużyła podejrzliwie powieki. – Pracujesz dla mnie. Wczoraj kupiłem to miejsce.
Z zachwytem obserwował, jak jej twarz stopniowo zmieniała koloryt. Wpierw z bladości niedowierzania do czerwonej wściekłości. Blondynka nabrała głębszego oddechu – zapewne by zwalczyć targające jej wnętrzem emocje – i wbiła w esesmana gorące spojrzenie, które przesiąkło gniewem.
– Żartujesz sobie ze mnie – wysyczała.
Franz uniósł z politowaniem brwi.
Wciąż utrzymywali kontakt wzrokowy, gdy w międzyczasie wyciągnął kluczyki z głębi płaszcza. Mina Anny zrzedła w okamgnieniu, gdy ujrzała w dłoni identyczną parę, którą otworzyła tego ranka drzwi apteki.
CZYTASZ
Szron
Historical FictionJak to jest nienawidzić każdej uncji swojego jestestwa bardziej niż czegokolwiek? Jak to jest nie móc spojrzeć na siebie w lustrze ze świadomością popełnionych przez siebie zbrodni? Jak to jest z uporem trzymać się przeszłości, która wypaliła trwałe...