☼5

54 8 2
                                    

        Jego serce zamarło na ułamek sekundy, choć mógłby przysiąc, że czas zatrzymał się w miejscu

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

        Jego serce zamarło na ułamek sekundy, choć mógłby przysiąc, że czas zatrzymał się w miejscu. Zanim zdążył usłyszeć pierwszy sygnał, rozłączył się i powoli odłożył telefon na biurko, jakby każdy gwałtowny ruch miał rozjuszać piekielną bestię, która stała tuż za nim. Niski głos rozbrzmiał w jego uszach jak grzmot, brakowało jedynie jaskrawej błyskawicy.

        Był przerażony, bał się obrócić i tkwił w jednej pozycji, nadal trzymając telefon w ręce, choć ten już dawno dotykał drewnianego stołu. Całe życie przeleciało mu przed oczami; był przekonany, że to już koniec, że zginie, będąc skłóconym z bratem, że nigdy więcej nie zobaczy swoich rodziców, przyjaciół, że nie pozna swojej bratanicy. Jego największym marzeniem było pokonanie cholemów, był pewny siebie. Traktował te kreatury jak karaluchy, na które trzeba znaleźć odpowiedni preparat, by je wykończyć. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu walczyć z najgorszą zmorą tego świata. Cała jego odwaga przepadła, zostawiając miejsce dla strachu, który ogarnął go całego.
        — Zabrakło ci języka w gardle? — odezwał się Władca Cholemów.
        — Miałem tylko sprawdzić twoją duszę — odpowiedział Kal drżącym głosem i wzruszył delikatnie ramionami, dodając: — Nie wiem, co trzeba zrobić, żeby ci pomóc.
        — Nie potrzebuję pomocy — warknął, będąc nagle tuż przy Alchemiku. Ten schował głowę w ramionach, zamykając oczy. Władca kontynuował: — Myślisz, że zdołacie mnie pokonać? Jesteście tylko nic niewartymi istotami, które mają zapewnić mi rozrywkę. Nie jesteście bohaterami tego nędznego świata, ani wy, ani łowcy. Spójrz na siebie, alchemiku, jesteś żałosny. Spójrz na mnie!
        — Są silniejsi od ciebie.
        Bluejay uśmiechnął się chytrze i cofnął się parę kroków. Zza pleców wyjął swój łowiecki miecz, Kal od razu rozpoznał błękitne kamienie wtopione w rękojeść. Skierował ostrze w kierunku mężczyzny i przechylił delikatnie głowę.
        — Daję ci ostatnią szansę. Powiedz mi prawdę.
        — Powinni ci odebrać ten miecz za zdradę klanu.
        Brunet prychnął i zaczął podziwiać oręż. Był widocznie dumny z jego posiadania, choć należał do rodziny, którą także zdradził, stając się Venatorem.
        — Wielu próbowało. Chcesz spróbować? Potraktuję cię ulgowo.
        Alchemik wyciągnął rękę przed siebie, a jego dłoni pojawił się równie olśniewający miecz, co Władcy Cholemów. Ten także zdobiony był lazurytem, ale gołym okiem można było stwierdzić, że miecz Bluejaya był o wiele starszy. Mimo widocznego dotyku czasu, ten nie stracił na swojej elegancji, a rysy i uszczerbki dodawały mu uroku.
        Kal przełknął ciężko ślinę. Fakt, uczono go fechtunku, bo wiedzieli, że niektórzy Venatorzy nadal stosują tę praktykę, ale wolał szybki nokaut proszkiem niż walkę na śmierć i życie, więc nieszczególnie przykładał się do tych nauk. Co nieco potrafił, musiał, ale mając za przeciwnika Władcę Cholemów, jego szansa na przeżycie znacznie zmalała. Jednak nagły zastrzyk adrenaliny kazał mu grać odważnego (i głupiego).
        — Mówili, że jesteś staroświecki.
       Nie czekając na odpowiedź, zaszarżował na mężczyznę jak dzik. W pomieszczeniu rozległ się głośny szczęk mieczy. Wymieniali się ciosami, choć Alchemik częściej musiał odparowywać ataki i rzadko miał szansę na kontratak. Bluejay nie cackał się z Kalem i jego ulgowym traktowaniem najwyraźniej był brak użycia nadnaturalnej szybkości, która z pewnością zakończyłaby walkę już na jej początku. Za chwilę dużo młodszy zarówno wiekiem, jak i doświadczeniem, padł na ziemię z płytką raną na prawym ramieniu. Koszulę szybko zabarwiła krew. Venator nie przestał atakować i był gotów oddać ostateczny cios. Zamachnął się porządnie, jakby chciał skrócić Alchemika o głowę, ale ten w ostatnim momencie uchronił się, stawiając swoje ostrze na jego drodze. Kallas ciężko oddychał, podczas gdy Bluejay zdawał się nie zmęczyć ani odrobinę. Do tego ramię nieprzyjemnie go piekło i miał już serdecznie dość tej nierównej walki. Spróbował wstać, napierając na broń władcy, ale opór szybko zniechęcił go do niepotrzebnej utraty sił i spróbował innej taktyki. Obrócił się, sprawiając, że miecz przeciwnika przejechał wzdłuż jego miecza, wydając przy tym nieprzyjemny dla ucha zgrzyt, po czym z impetem naparł nogami na jego kostki i przewrócił.

Łza Koszmaru [BL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz