☾10

35 5 0
                                    

       Minęły kolejne trzy lata

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

       Minęły kolejne trzy lata. Po Vireo nie było śladu, a chłopak nie przestawał szukać. Nawet będąc na misji, skupiał całą swoją uwagę na otoczeniu, patrzył w dal, rozglądał się. Gdyby teraz gdzieś go ujrzał, nie zawahałby się ani chwili, by zostawić swoich towarzyszy i dogonić wroga. Nie potrafił przestać o nim myśleć, nie chciał. Czuł, że jego obowiązkiem, jako przyszłego władcy, jest schwytanie człowieka będącego zagrożeniem dla Łowców i ludzi.

        Czarna mara biegła prosto na niego, rozwarła dziób, ukazując swoją zdobytą dzięki ludzkiej wyobraźni formę. Ogromny jastrząb, którego rozpiętość skrzydeł mierzyła na oko pięć metrów. Ostre jak brzytwa szpony skierowała na chłopaka. Była gotowa rozszarpać go na strzępy, lecz nagle łowieckie ostrze ugodziło ją w bok. Bestia zaskrzeczała i zaczęła się wierzgać, próbując wyciągnąć ze swojego ciała miecz, który dzierżył Tetrao — dwudziestojednoletni Łowca należący do drużyny Jaya i będący jego prawą ręką. Chłopak był jednym z najlepszych, jego umiejętności szermiercze były godne podziwu, a i z łucznictwem szło mu nie najgorzej. Tetrao, podobnie jak Jay, od dziecka wykazywał oczekiwaną fascynacje wobec Łowców i morderczy zapał do pozbywania się cholemów. Być może właśnie dlatego tak szybko się zaprzyjaźnili, a brunet zdradził mu swój największy sekret.
        — Jay, ogarnij się! — krzyknął Tetrao, odciągając od niego zmorę.
        Chłopak otrząsnął się i zamachnął na jastrzębia, odcinając mu głowę. Naturalnie ta odrosła w mniej niż minutę, ale to wystarczyło, by odwrócić jego uwagę i wbić ostrze w pierś, z której popłynęła czarna maź niczym smoła. Kreatura zawyła, zaskrzeczała, wywołując na twarzy obu Łowców grymas.
        — Ile jeszcze? — mruknął Jay, wpatrując się w odlatujący z wiatrem złoty pył.
        — Ten był ostatni — odpowiedział Tetrao, poprawiając ciemne kosmyki z szarym połyskiem, które spadły mu na czoło. — Póki co — dodał.
        Brunet spojrzał na niego, a jego mina zdradzała praktycznie każdą myśl w tym momencie. Zniecierpliwienie sytuacją, łowieckie życie, które doprowadzało go powoli do szału i niekończące się cholemy wychodzące z bóg wie gdzie.
        — Wkurwia mnie to — odezwał się z wymuszonym uśmiechem. — Niemiłosiernie. Pierdolnę tym prędzej czy później.
        — Gdzie się podział ten dzieciak, który marzył o byciu łowcą, co? — zadrwił i zaczesał do tyłu mokre od potu włosy, ciągłe poprawianie jedynie go irytowało, bo te non stop wracały na swoje miejsce, klejąc się do skóry.
        — Utopił się w winie. Idziemy?
        — Gdzie?
        — No jak gdzie? Napić się wina.
        — Tam, gdzie zawsze?
        — No ba.

        I tak zabrali się z pola walki, ogromnego lasu niedaleko wioski, i pokierowali się w stronę pobliskiej karczmy. No, może wcale nie tak pobliskiej, bo szli dobre dwadzieścia minut. Nie licząc paru straconych minut, bo czarnowłosy Łowca pomylił drogi i skręcił w złą stronę, a Tetra zorientował się dopiero wtedy, kiedy przestał rozpoznawać ścieżkę, którą zwykle szli. Jay miał fatalną orientację w terenie.

Łza Koszmaru [BL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz